EkstraArka! Gdynianie wygrali w Lubinie i utrzymali ligowy byt

Miał być pot, krew i łzy a na końcu szczęśliwe utrzymanie Ekstraklasy. Potu i walki na śmierci i życie zabrakło, ale Arkowcy wywieźli z Lubina upragnione zwycięstwo, a z nim kolejny sezon wśród elity piłkarskiej w Polsce. STOKOWIEC PRĘŻYŁ MUSKUŁY 

Trener Piotr Stokowiec zrobił wszystko, by przed spotkaniem zdjąć z siebie zarzuty o pomoc Arce Gdynia w utrzymaniu. Szkoleniowiec Zagłębia wystawił silny skład, z Filipem Starzyńskim, Jakubem Tosikiem, Aleksandarem Todorovskim i Danielem Dziwnielem na czele. W przedmeczowych rozmowach utrzymywał, że w piłce nie ma empatii. Zagłębie  było jedynym niepokonanym zespołem w grupie spadkowej i przynajmniej przed meczem we wszystkich wypowiedziach zawodników pobrzmiewał ton powagi i koncentracji.

W Lubinie Arkowcy ukradkiem zerkali do Chorzowa. Tam w tym samym czasie, najsilniejszy skład Ruchu, próbował godnie pożegnać się z Ekstraklasą. Do pierwszego gwizdka więc korespondencyjny pojedynek na linii Arka – Górnik, wynosił 0:0. 

ZŁE MIŁEGO POCZĄTKI

Pierwsze 15 minut to ewidentne nerwy.  Żółto-niebiescy wyglądali, jakby widmo spadku pętało im nogi, a świadomość wieści spływających z Chorzowa – gol dla Górnika Łęczna – ten stan potęgował. Chwilę później nad morze nadeszły dobre wieści z Dolnego Śląska. Lewą nogą uderzył Tadeusz Socha, a piłkę po jego strzale dobił najszybciej dobiegający do niej Rafał Siemaszko. Gościom najwyraźniej kamień spadł z serca, bo nie tylko dorzucili za sprawą Dariusza Formelli drugiego gola, ale też zaczęli reperować druzgocącą do 25 minuty statystykę posiadania piłki. 

Dalszy fragment pierwszej połowy to leniwe doczłapywanie do gwizdka oznajmującego koniec pierwszej części gry. Miedziowi na początku starali się stworzyć wrażenie zaangażowanych na 100 procent, ale po 20 minutach wychodziło im to jeszcze gorzej niż zapuszczanie się pod pole karne Steinborsa. Delikatny uśmiech na twarzy Dominika Jończego, podczas rozmowy telewizyjnej w przerwie, zdradzał spokój sumienia gospodarzy. 

MARSJAŃSKI MARCJANIK?

Gdy z początkiem drugiej części wydawało się, że wszystko pójdzie gładko i przyjemnie, o nutkę dramaturgii zadbał Michał Marcjanik, efektownie pakując piłkę do siatki. Można powiedzieć, że zrobił to galaktycznie, wręcz marsjańsko – tyle że do własnej bramki. Ponownie więc zaczęły się nerwy, a z nimi spoglądanie parędziesiąt kilometrów na południowy wschód, gdzie swoje robili podopieczni Franciszka Smudy. A ci planowo prowadzili w Chorzowie. I choć Arka robiła wszystko, by drogę do kolejnego sezonu Ekstraklasy sobie utrudnić, to jednak jeszcze bardziej blado w tej potyczce wyglądali piłkarze Zagłębia. W wyniku nerwów i niepokoju, sprawy w swoje ręce postanowił wziąć Marcin Warcholak. Obrońca żółto-niebieskich znakomitym strzałem z 30 metrów, ustalił wynik spotkania na 3-1. Utrzymanie Ekstraklasy, przed tygodniem tak jeszcze odległe i nieosiągalne, stało się faktem.

LEKKO, GŁADKO i PRZYJEMNIE

Miała być walka na śmierć i życie, przeciąganie liny na linii Chorzów – Lubin, a skończyło się lekkim, przyjemnym i kontrolowanym zwycięstwem. Paradoksalnie w najważniejszym momencie sezonu, kiedy presja miała paraliżować Arkę Gdynia, z pomocą przyszła bardzo przeciętna dyspozycja Lubinian, która chyba była najistotniejszym czynnikiem wpływającym na utrzymanie Ekstraklasy w Gdyni. Grzechem byłoby jednak nie oddać gdynianom strzelenia trzech goli, zdetronizowania najlepszego zespołu grupy spadkowej i szczęśliwego zakończenia sagi z tytułem walki o byt. 

Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj