Stajnia Augiasza, zamęt, rozstrój i wszystkie pozostałe synonimy Wieży Babel – tak przed sezonem można było obrazować sytuację w Koronie Kielce. Tymczasem zespół Gino Lettieriego gra tak, że dłonie same składają się do oklasków, a momentami szczękę zbierać trzeba z podłogi. Nie znaczy to jednak, że Koroniarze nie mają słabych punktów, a tych szukamy przed meczem Arki w Kielcach. Dwunastu nowych zawodników, ale żaden z nazwiskiem powalającym na kolana, a większość raczej z anonimowym, wyrzucenie Macieja Bartoszka, który – zasadnie lub nie – został wybrany trenerem roku, pozbycie się łącznie 22 piłkarzy, a w końcu zatrudnienie trenera z niemieckiej prowincji z fatalnym bilansem i jeszcze gorszym wejściem do ekstraklasy. Jeżeli ktokolwiek przewidywał tak dobre wyniki Korony, to chyba tylko Wróżbita Maciej odwiedzony przez kibica z Kielc ubranego w klubowe barwy i z solidnie wypchanym portfelem. Wszystko wskazywało na to, że złocisto-krwiści grać będą po prostu źle, dlatego nie ma sensu wypominanie ekspertom, że skazywali Koronę na pożarcie. Nie było żadnych argumentów przemawiających za kielczanami.
RYWAL NIE MA ZNACZENIA
Tym większe wrażenie robią wyniki zespołu Gino Lettieriego, które byłyby uważane za bardzo dobre w czternastu z szesnastu klubów ekstraklasy. Włoch sprawił, że niemal każdy z zawodników gra lepiej, a taki Bartosz Rymaniak ma sezon życia. Kielczanie brutalnie rozprawili się z Lechią (5:0), ale złudzeń nie zostawili też Śląskowi, Cracovii (raz), w Pucharze Polski Zagłębiu, a w dwóch meczach przeciwko Legii ugrali cztery „oczka”.
SZANSĄ SZCZELNA OBRONA
Oczywiście nie jest tak, że Korona nie gra słabych meczów. Przegrała czterokrotnie – z Lechem, Piastem, Jagiellonią i na inaugurację z Zagłębiem. Punkty wspólne? Tylko raz zdarzyło się, że w przegranym spotkaniu strzelili gola. Trzykrotnie przegrywali na zero z przodu. To szczelna defensywa Arki może być kluczem do zwycięstwa lub chociaż bezbramkowego remisu, których złocisto-krwiści zaliczyli trzy, a pierwszy właśnie przeciwko gdynianom. Problem w tym, że choć Koronie zdarza się stracić punkty, to ostatnio praktycznie nie przegrywa. Poprzednio uległa Lechowi 15 września na wyjeździe, a u siebie jeszcze w sierpniu, kiedy w Kielcach wygrała Jagiellonia. To jedyny przypadek, w którym zespół trenera Lettieriego strzelił gola i nie zdobył nawet punktu.
STRACONY GOL BĘDZIE KATASTROFĄ
Problemem Arki jest fakt, że kiedy już przegrywa, zazwyczaj nie jest w stanie nawiązać jakiejkolwiek walki z rywalem. Gdynianie tylko trzykrotnie odwrócili losy meczu – przeciwko Cracovii i Górnikowi Zabrze (z 0:1 na 1:1) oraz Wiśle Kraków (z 0:1 na 3:1). Ponadto jeśli żółto-niebieskim nie idzie z tyłu, to często także z przodu – pięć porażek na koncie zespołu Leszka Ojrzyńskiego i każda z zerowym dorobkiem po stronie zdobytych bramek. Z odrabianiem strat mniejsze problemy mają koroniarze. Pięciokrotnie wychodzili z opresji – dwa razy doprowadzali do remisu, a w aż trzech przypadkach rozstrzygali spotkanie na swoją korzyść.
NIECH OŻYJE DUCH „BANDY ŚWIRÓW”
Gdzie więc szukać nadziei na wywiezienie punktów z Kielc? Właśnie w szczelnej obronie. Nikt nie będzie miał Leszkowi Ojrzyńskiemu za złe, jeżeli ustawi w bramce autobus, a przed nim pole minowe, o ile oczywiście zdobędzie chociaż punkt. Ważnym elementem będzie na pewno Pavels Steinbors, bo kiedy Łotysz ma swój dzień, to potrafi dokonywać cudów, ale sam w pojedynkę punktów nie zdobędzie, co pokazał chociażby ostatni mecz w Płocku, w którym na nic zdał się obroniony rzut karny. W Kielcach walczyć będzie musiała cała drużyna, ale gdzie jeśli nie tam ma ożyć duch „Bandy Świrów” Ojrzyńskiego? Oby tylko wstąpił w żółto-niebieskich.