Dlaczego Asseco Gdynia przegrywa w końcówkach?

Kolejnej bolesnej porażki doznali koszykarze Asseco. Gdynianie znów nie potrafili utrzymać dwucyfrowej przewagi. W starciu z mistrzem Polski byli bliscy sprawienia wielkiej sensacji, ale tak jak w debrach Trójmiasta, na ostatniej prostej dali się przegonić i przegrali po dogrywce 70:71.
Dla zespołu prowadzonego przez Przemysława Frasunkiewicza to już czwarty przegrany mecz z rzędu. Porażka to porażka, ale okoliczności, w jakich się przegrywa, mają niemałe znaczenie. Dla psychiki sportowca niekiedy lepsza jest przegrana różnicą kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu punktów niż zaledwie jednym. Po wyraźnej porażce łatwiej pogodzić się z faktem, że rywal był po prostu lepszy, ale kiedy przeciwnik zdobywa zwycięskie punkty równo z końcową syreną albo w jednej z ostatnich akcji dogrywki, wówczas może pojawić się poczucie niesprawiedliwości, ale przede wszystkim wielkiego niedosytu.

ZATOPIENI PRZEZ FALUJĄCĄ FORMĘ

Starcia ze Stelmetem i Treflem pokazały, że gdyńscy koszykarze mają problem z utrzymaniem równej dyspozycji przez całe spotkanie. W meczu koszykówki nie da się grać na idealnie równym poziomie przez 40 minut. Dyspozycja każdego zespołu faluje, ale sztuką jest sprawić, aby te wychylenia formy były jak najmniejsze. Asseco potrafi rozegrać kapitalną kwartę, by w kolejnej wszystko roztrwonić. Tak było w ostatnich dwóch spotkaniach. Podopieczni trenera Frasunkiewicza najpierw rzucili się na rywala, zbudowali solidną przewagę, po czym zaczęli schodzić z najwyższych obrotów. Podanie dłoni przeciwnikowi sprawiło, że w decydujących fragmentach meczu Trefl i Stelmet dostawali wiatru w żagle i szalę zwycięstwa przechylali na swoją korzyść.

8 PRZESTRZELONYCH WOLNYCH

O takich porażkach, w pewnym stopniu decyduje brak szczęścia, ale także detale. Kiedy wynik jest na styku, jeden niedociągnięty rzut, niedokładne podanie, łatwa strata czy przestrzelony wolny mają kolosalne znaczenie. W ostatecznym rozrachunku okazuję się, że czegoś zabrakło i tak naprawdę nie wiadomo, czego konkretnie. Po meczu ze Stelmetem można powiedzieć, że zabrakło np. 8 punktów z linii wolnych.

MŁODYM WYBACZA SIĘ WIECĘJ

Usprawiedliwieniem Asseco może być średnia wieku drużyny i brak doświadczenia wielu zawodników. Tacy koszykarze jak Przemysław Żołnierewicz, Marcel Ponitka, Mikołaj Witliński czy Filip Put, mimo że odgrywają w zespole ważną rolę, nadal uczą się basketu na najwyższym poziomie. W drużynie są jednak także weterani jak Piotr Szczotka i Krzysztof Szubarga. Obaj to niekwestionowani liderzy, ale i im zdarza się zaliczyć gorsze spotkanie. Szubarga przeciwko Treflowi grał koncertowe, ale w spotkaniu ze Stelmetem wyraźnie męczył się. To na pewno nie był jego dzień. Mimo to w kluczowych monetach brał zespół na swoje barki i starał się ponieść go do zwycięstwa.

FRAJERSKA PRZEGRANA?

Mistrzowie Polski w Gdyni nie zaprezentowali najlepszej formy, ale wynikało to także z agresywności Asseco – Jeśli chodzi o twardość gry, to zagrali na europejskim poziomie. My w tym sezonie spotkaliśmy tylko dwa takie zespoły. Asseco należą się naprawdę słowa uznania, powiedział po meczu trener Stelmetu Artur Gronek. Gdynianie dobrze wykorzystują swoje atuty fizyczne, dzięki którym już nie raz ogrywali faworyzowanych przeciwników. Do poprawy na pewno jest postawa zespołu w najbardziej stresujących sytuacjach, kiedy do końcowej syreny pozostaje kilkanaście sekund, a wynik oscyluje w okolicach remisu. – Szczerze mówiąc, trzeci kolejny mecz przegrywamy frajersko. Mogliśmy to wyciągnąć, ale zawiodła skuteczność. Cieszy to, że graliśmy jak równy z równym z najlepszym zespołem poprzedniego sezonu, ale na pewno dużo rzeczy do poprawy, podsumował Marcel Ponitka.

Mariusz Hawryszczuk/Puch
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj