Zagrali bojaźliwie jakby naprzeciw stali nie Portowcy a FC Porto. 10 minut walki Arkowców o wygraną to za mało przeciw najsłabszej drużynie ligi. Żółto-niebiescy od dekady nie potrafią wygrać z Pogonią- w sobotę ulegli po raz szósty z rzędu, tym razem 0-1.
Można się gniewać na odwoływanie do historii, śmiać z analizowania statystyk sprzed lat, potwierdzając słuszność swoich przekonań dwoma piłkarskimi maksymami. Że mecz meczowi nierówny a każda historia musi mieć kiedyś koniec. Ale w głowach piłkarzy Arki na pewno widniał bilans – 5 meczów z rzędu przeciwko Portowcom przegranych, bilans bramek 2:16.
KLEPISKO, NIE MURAWA
Coś w tym musi być, że gdynianie mają kompleks szczecińskiego zespołu. A ci, chyba świadomi tego, że przy Olimpijskiej rywali wita jedna z najładniejszych muraw w Polsce, przygotowali podopiecznym Ojrzyńskiego klepisko, na którym płynnie można rozgrywać co najwyżej mecz ligowy rugby. Lepiej do tych trudnych warunków podłoża zaadaptowali się gospodarze. Strzeliliby nawet bramkę – kandydatkę do gola kolejki zdobytą w pod koniec pierwszego kwadransa przez Laszę Dwaliego, ale sędzia korzystając z VAR-u zdecydował się słusznie nie uznać bramki. Tercet Siemaszko – Łukasiewicz – Steinbors, powinni podziękować, że żyją w czasach wideoweryfikacji. Cała trójka we wspomnianej sytuacji zawiodła, spóźniając się do swoich interwencji, szczęśliwie bez konsekwencji.
BRAKOWAŁO KOGOŚ JAK „MURAŚ”
Do 35 minuty po jednym celnym strzale po stronie obu zesopołów, choć ta statystyka może być nieco myląca, bowiem nie był to mecz ospały. Imponowała jednak głównie Pogoń, Arce brakowało ogiwa, jakie w Rafale Murawskim mieli gospodarze. Mądrego, doświadczonego piłkarza, który na trudnym podłożu, potrafił będzie mądrze operować tempem gry. Nie dźwignął tego zadania znakomity w poprzednich grach Michał Nalepa. W sobotę gasł z każdym nieudanym pojedynkiem jeden na jeden. Do przerwy więc 0:0 z wyraźnym wskazaniem na gospodarzy.
SZWOCH NIE POMÓGŁ
Trener Ojrzyński to wytrawny taktyk i strateg, szybko wyczuł, że Arka wyraźnie oddaje środek pola i nie kreuje gry. Wprowadził więc Mateusza Szwocha, który w tym sezonie wprawdzie zawodzi, ale z całej palety nazwisk, jest jednym z niewielu, mogących wykreować coś niekonwencjonalnego. Minuty upływały, a gdynianie frustrowali się coraz bardziej, faulując równie często i równie groźnie. Aktywność Pogoni zwyczajnie nie mogła skończyć się inaczej jak golem. Ignorancja, która upiekła się przy nieuzanym golu z pierwszej połowy, nie została wybaczona w 60 minucie, kiedy osamotniony Frączczak skierował piłkę do pustej bramki.
TO NIE PORTO, TYLKO SZCZECIN
Żółto-niebiescy przebudzili się na ostatni kwadrans meczu. Próbowali obrońcy – Warcholak i Marciniak, oraz wprowadzony w drugiej części Grzegorz Piesio. Daremnie. Arkowcy zagrali bojaźliwie jakby przybywali nie do Szczecina na mecz z Portowcami, a na Estadio do Dragao przeciw FC Porto. Historia więc lubi płatać figla – Arka ostatni raz wygrała z Pogonią ponad dekadę temu – 17 marca 2007 roku. Wówczas w barwach gdyskiego zespołu grali dzisiejszy ekspert telewizyjny Krzysztof Przytuła czy liczący sobie obecnie 43 lata Olgierd Moskalewicz.
Bilans 2:17 i szósta porażka z rzędu przeciw Pogoni dowodzi, że cos jest na rzeczy. Kompleks Szczecina przynajmniej do przyszłego sezonu pozostanie w głowach podopiecznych Leszka Ojrzyńskiego.
Pogoń Szczecin – Arka Gdynia 1-0 (Frączczak 60)
Paweł Kątnik