Bez obrony wygrywać się nie da. Paixao nie przestaje strzelać Jagiellonii, Lechia – przegrywać

Lechia przegrała z Jagiellonią 1:4 (1:2) i do sześciu wydłużyła swoją passę meczów bez zwycięstwa. Spotkanie potwierdziło, że w polskiej lidze jest kilka rzeczy pewnych. Gol co najmniej jednego z braci Paixao przeciwko Jagiellonii i fakt, że grając bez obrony, nie da się wygrywać. Są w piłce drużyny, które szczególnie pasują niektórym zawodnikom. Niezależnie od sytuacji swojego zespołu czy zmian kadrowych w szeregach rywala. Taką drużyną jest między innymi Jagiellonia, ale nie dla jednego piłkarza, a dwóch – braci Paixao. Obaj mają już na swoim koncie hat-tricki przeciwko białostoczanom, a w ostatnich dwóch sezonach zawsze co najmniej jeden poprawiał sobie statystyki w meczach z aktualnym wicemistrzem Polski. Nie inaczej było i tym razem. Akcję wyreżyserował Milos Krasić, który idealnym dograniem obsłużył Marco, a ten głową zdobył swoją piętnastą bramkę w tych rozgrywkach.

NIEŹLE Z PRZODU, Z TYŁU – BEZ ZMIAN

Lechia prowadziła, bo dobrze zagrała z przodu, ale gdańszczanie cofnęli się do defensywy, jakby zapomnieli, że w niej grać nie potrafią. Biało-zielona forteca poległa po pięciu minutach. Stały fragment gry, zamieszanie w polu karnym, w którym raz bronił Kuciak, raz piłka trafiła w poprzeczkę, ale za trzecim razem wpadła już do siatki. W każdym przypadku pierwsi przy futbolówce byli gospodarze. Nadzieją dla zespołu Adama Owena był jeszcze VAR, ale gola słusznie uznano.

Po kolejnych jedenastu minutach napastnik Jagiellonii udowodnił, dlaczego w pewnym momencie Gerson nie mógł liczyć na grę w Lechii. Wtedy biało-zieloni dysponowali parą niezłych stoperów i Brazylijczyk – który teraz gra chyba z braku innych możliwości – nie byłby w stanie wygrać z nimi rywalizacji, co pokazał walcząc o pozycję z Bezjakiem. Napastnik gospodarzy odbił piłkę głową i wydawało się, że defensor spokojnie zażegna niebezpieczeństwo, ale ten – choć jest bardzo dobrze zbudowany – przegrał pojedynek fizyczny, dał się obiec, a Słoweniec nie miał problemów z pokonaniem Kuciaka. 1:2 do przerwy – wynik zły, ale biało-zieloni odrobili już w tym sezonie straty w meczu z Jagiellonią i mieli szanse na zrobienie tego po powrocie na boisko.

GRALI TYLKO GOSPODARZE

Nadzieje na pozytywny wynik prysły po dziewięciu minutach drugiej połowy. Niezależnie od tego, co Adam Owen powiedział swoim piłkarzom w przerwie, po kąśliwym uderzeniu Pospisila nie miało to już żadnego znaczenia. Czech strzelił nieźle, ale mógłby zostać zablokowany, lepiej mógłby się zachować także Kuciak. Mógłby, gdyby nie fakt, że Lechia w obronie od dawna gra po prostu tragicznie, a postępów jak nie było, tak nie ma.

KONIEC MECZU W 54. MINUCIE

1:3 w 54. minucie. Taki wynik oznaczał praktycznie rozstrzygnięcie meczu. Lechia była przeciwieństwem Jagiellonii. Grała chaotycznie, bez pomysłu i liczyła na indywidualne błyski, których nie było. Gospodarze byli dobrze zorganizowani, wiedzieli, co mają robić na boisku, a mieli w swoich szeregach Pospisila, który błyszczeć tego dnia potrafił. Biało-zieloni do końca meczu stworzyli jedną okazję, którą mogli zamienić na gola, ale Marco nie trafił w dograną przez Sławczewa piłkę. Jagiellonia postanowiła jeszcze poprawić statystyki w ofensywie, Burliga idealnie dograł do Świderskiego, a młody napastnik ustalił wynik meczu w doliczonym czasie gry. Gdzie byli obrońcy Lechii? Pewnie tam, gdzie przez większość tego sezonu, czyli na pewno nie na boisku.

BĘDZIE STREFA SPADKOWA?

Gdańszczanie przegrali zasłużenie. Byli po prostu dużo gorszą drużyną, oddali o wiele mniej strzałów, a ich gra po raz kolejny potwierdziła, że Adam Owen nie potrafi poukładać zespołu w defensywie. Lechia co raz bardziej osuwa się w tabeli i o ile jasne już jest, że nie awansuje do grupy mistrzowskiej, to trzeba zacząć się zastanawiać, czy rundy finałowej nie rozpocznie w strefie spadkowej.

Jagiellonia Białystok – Lechia Gdańsk 4:1 (2:1)

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj