Ekstraklasa powróciła na boiska trzy kolejki temu, a piłkarze Arki zaledwie dwa razy mieli możliwość trenowania na naturalnej nawierzchni. Stan płyty głównej w Gdyni nie zachwyca, ale całkowity brak zajęć na murawie daje się żółto-niebieskim we znaki. – Efekty było widać jak na dłoni – podkreśla trener.
– Wiedziałem, że to będzie ciężki mecz, ale nie wiedziałem, że aż tak ciężki – mówił do mikrofonu Radia Gdańsk tuż po meczu w Lubinie Leszek Ojrzyński. – Na pewno dobrych zawodów nie rozegraliśmy, ale jest takie powiedzenie: „Każdy orze jak może”. I wyoraliśmy ten jeden punkt – dodał trener żółto-niebieskich.
PONOWNIE BEZ TRZECH PUNKTÓW
Piątkowy remis z Zagłębiem to trzecie z kolei spotkanie, w którym, po wznowieniu rozgrywek, Arce nie udaje się wywalczyć kompletu punktów. Najpierw na remis przed własną publicznością zweryfikował gdynian Lech Poznań, tydzień później, choć bliscy remisu, Arkowcy ulegli w Krakowie tamtejszej Wiśle. W Lubinie ponownie byliśmy świadkami bezbramkowego remisu.
– Mówiłem przed tym spotkaniem, że jeśli nie będziemy trenować na naturalnej płycie, to piłkarsko będziemy wyglądać coraz gorzej. I tak było w tym meczu – mówił po meczu rozgoryczony Leszek Ojrzyński. – Liga trwa już trzy tygodnie, a my byliśmy na naturalnej płycie dwa razy. To troszeczkę mało – zauważył trener.
TRENINGI NA NATURALNEJ PŁYCIE: ZERO
Jak się okazuje, od powrotu z zimowych obozów przygotowawczych podopieczni Leszka Ojrzyńskiego wybiegli na trening na naturalnej nawierzchni zaledwie dwa razy. Przed meczem w Lubinie zaś – takiego treningu nie było wcale.
– Tak się niefartownie złożyło, że graliśmy z Wisłą, która codziennie trenuje na naturalnej nawierzchni. Zagłębie też korzystało ze swojej głównej płyty, mieli lepszą aurę. My przed tym meczem nie byliśmy ani razu na naturalnej płycie – kontynuował Ojrzyński.
Brak wyczucia i brak pewności siebie to tylko niektóre aspekty, za które – zdaniem trenera – należy winić nie zawodników, a nieodpowiedni sposób przygotowania do meczu.
– Efekty było widać jak na dłoni. W drugiej połowie lepiej to wyglądało, bo już przez te 45 minut chłopaki zobaczyli jak jest i podchodzili do piłki bardziej odważnie – podkreślił trener.
BARDZIEJ WYROZUMIAŁY
Trudne warunki atmosferyczne oraz przedwczesna inauguracja Stadionu Miejskiego w Gdyni podczas sparingu z Chrobrym Głogów spowodowały, że stan boiska pozostawia wiele do życzenia. Na niewiele zdały się też, jak się okazuje, lampy asymilacyjne, którymi przez okrągły miesiąc, w ramach eksperymentu, gdyńska murawa naświetlana była na przełomie listopada i grudnia.
W takich okolicznościach, trener okazuje większą wyrozumiałość w stronę swoich zawodników niż zazwyczaj.
– Mogę od chłopaków wiele wymagać, gdy pewne rzeczy sobie przećwiczymy, powtórzymy w takich warunkach, w jakich później przyjdzie nam grać. Co z tego, że będę się uczył pewnych rzeczy Syrenką, gdy wsadzą mnie do Mercedesa i nie będę wiedział o co chodzi, nie wiem nawet jak się w nim biegi przerzuca. To skrajne porównanie, ale całkiem inaczej nogi i piłka zachowują się na sztucznej płycie, a inaczej na naturalnej – podkreśla Leszek Ojrzyński.
APELUJE O ZMIANY
Choć podobne problemy mają także inne kluby Ekstraklasy, nie zmienia to faktu, że trzeba im zaradzić. Apel Ojrzyńskiego pozostaje niezmienny.
– Żeby dobrze to wszystko wyglądało, zależy to od pracy, od przygotowania. Jeśli nie przygotujesz się rzetelnie, a my nie mogliśmy tego zrobić, to przyszło nam uszanować jeden punkt. Musimy pewne rzeczy skorygować, bo następny mecz będzie jeszcze gorszy – ostrzega trener.
– Wiem, że będą problemy, bo nadchodzą jeszcze większe mrozy. Ale jeśli nie skorzystamy ze swojej głównej płyty, to będzie problem. W poprzednich klubach miałem podobne problemy, ale dwa razy w tygodniu mogłem z niej korzystać. Jakoś to godziliśmy i przez ten trudny okres przeszliśmy – przypomina.
W najbliższym meczu na Stadionie Miejskim w Gdyni Arka podejmie Piasta Gliwice (środa, 28 lutego, godz. 20:30).