Arka przegrała z Cracovią 1:2. Gdynianie zostali pokonani własną bronią – rzutami rożnymi. To po nich krakowianie stwarzali największe zagrożenie, i to po nich zdobyli obie bramki. Porażka oznacza dla żółto-niebieskich stratę trzech punktów do ósmego miejsca w tabeli. Puste trybuny, spokojne tempo rozgrywania piłki. Pierwsza połowa wyglądała bardziej jak sparing, niż walka o ekstraklasowe punkty. Zwłaszcza, że obie drużyny ćwiczyły stałe fragmenty gry. Piłkę z autów w pole karne ciskał Warcholak, ale bez większego efektu. Podobnie kończyły się wykonywane przez Mateusza Szwocha rzuty rożne. Najlepiej gdynianom wychodziły strzały z dystansu. Czujność Michala Peskovicia sprawdził najpierw Damian Zbozień, później Grzegorz Piesio, a na końcu Adam Marciniak. W dwóch pierwszych przypadkach bramkarz spisał się bez zarzutu, a przy trzeciej próbie nie musiał nawet interweniować.
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Stałe fragmenty gry są kojarzone jako główna broń Arki, ale dużo większe zagrożenie stwarzały te, które wykonywała Cracovia. W pierwszej części gry zawodnicy „Pasów” trzykrotnie dochodzili do uderzenia głową po rzucie rożnym. Najpierw spokojnie piłkę złapał Pavels Steinbors, za drugim razem miał większe problemy, więc odbił futbolówkę, ale przy trzeciej próbie nie miał już szans. Najwyżej w polu karnym wyskoczył Covillo, zgrał piłkę w kierunku dalszego słupka, a akcję – wykorzystując gapiostwo Michała Marcjanika – skutecznie zamknął Michał Helik. Po chwili gospodarze mogli jeszcze podwyższyć po kontrataku, ale uderzenie było niecelne. Sama akcja wzbudziła wiele kontrowersji, bo na samym początku ucierpiał Warcholak i leżał na murawie. Do przerwy sytuacja wyglądała naprawdę słabo. Gra Arki nie napawała optymizmem, a wynik te wrażenia potwierdzał.
PRZETRWALI I WYKORZYSTALI BŁĄD
Pochwalić gdynian trzeba za pierwszy kwadrans drugiej połowy. Nie dlatego, że goście raz po raz nacierali na bramkę rywali. To raczej Cracovia atakowała i stwarzała sytuacje bramkowe. Żółto-niebiescy jednak nie dopuścili do straty kolejnej bramki, a w odpowiednim momencie wykorzystali błąd przeciwnika. Piłka, po wybiciu z pola karnego, trafiła do Siergieja Kriwca, a ten bez namysłu uderzył. Bramkarz pewnie nie miałby problemów z obroną, bo Białorusin strzelał z ponad trzydziestu metrów, a piłka leciała dłużej niż Kamil Stoch na dużej skoczni, ale po drodze tor lotu piłki zmienił jeden z obrońców i ta wpadła do bramki obok bezradnego Peskovicia.
SAM STEINBORS NIE WYSTARCZYŁ
To jednak jedyny pozytywny akcent, jaki żółto-niebiescy dali w ofensywie w drugiej połowie. To Cracovii zależało na ponownym objęciu prowadzenia, to drużyna Michała Probierza była o centymetry od celu, kiedy Steinbors końcówkami palców odbił piłkę zmierzającą do bramki. Po chwili łotewski bramkarz powtórzył swój wyczyn po rzucie rożnym, ale przy trzeciej kolejnej próbie znów nie miał już szans. Tym razem bezlitośnie błąd Adama Marciniaka wykorzystał Krzysztof Piątek i napastnik zapewnił gospodarzom trzy punkty.
Żółto-niebiescy przegrali, bo zostali przez Michała Probierza rozpracowani całkowicie. Nie byli w stanie nawiązać równorzędnej rywalizacji z Cracovią przy stałych fragmentach gry i to one przeważyły o ostatecznym wyniku. To szósty mecz bez wygranej Arki, która do ósmego w tabeli Zagłębia Lubin traci już trzy punkty, a przed sobą ma mecze z Bruk-Betem Termaliką, Jagiellonią Białystok, Legią Warszawa i derby Trójmiasta. Awans do grupy mistrzowskiej, którego losy Arka jeszcze niedawno miała w swoich rękach, coraz bardziej jej się wymyka.
Cracovia – Arka Gdynia 2:1 (1:0)