Arka to zespół groźny przy stałych fragmentach gry – to fakt. Arka ma w tym roku ogromne problemy ze strzelaniem goli – to też fakt. Oba te stwierdzenia się łączą, bo choć gdynianie mają dobrze opanowane rzuty rożne i wolne, to w polu karnym zwyczajnie brakuje im „centymetrów”. Trzy gole strzelone w pięciu meczach. To bilans, z którego zadowolony mógłby być napastnik, ale w przypadku Arki jest to dorobek całej drużyny. Zdecydowanie niezadowalający. W dodatku każda z bramek została zdobyta w spotkaniach przegranych (2:3 z Wisłą Kraków i 1:2 z Cracovią) i w efekcie gdynianie czekają na pierwsze zwycięstwo w tym roku. Zawodzą występujący w żółto-niebieskich barwach snajperzy, a zdesperowany Leszek Ojrzyński w ostatnim meczu na „9” wystawił Patryka Kuna. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że Arka przestała wykorzystywać stałe fragmenty gry. Również dlatego, że w polu karnym brakuje jej wysokich zawodników.
LICZNIK SIĘ ZATRZYMAŁ
Na początek kilka faktów. Niezaprzeczalne jest, że żółto-niebiescy dobrze radzą sobie w polu karnym rywala, kiedy dośrodkowują z piłki stojącej lub dorzucają ją z autu. Po stałych fragmentach gry najwięcej goli w tym sezonie zdobył tylko Górnik Zabrze (23), a gdynianie są tuż za plecami podopiecznych Marcina Brosza z 18 trafieniami. Żółto-niebiescy do bólu skutecznie wykorzystują auty. Zdobyli po nich pięć bramek, o takim wyniku inne zespoły mogą tylko pomarzyć. Problem polega na tym, że Arka od początku roku zmaga się z nieskutecznością, a zaczęła też tracić sporo goli po dograniach ze stojącej piłki.
OBRONA NIE RADZI SOBIE W POWIETRZU
Tę tezę potwierdzają oba tegoroczne mecze z krakowskimi zespołami. Obraz meczu z Wisłą zdeterminowały oczywiście fatalne błędy Pavelsa Steinborsa, ale Łotysz dwa z nich popełnił właśnie po dośrodkowaniach z rzutu wolnego. Oba skończyły się utratą bramki. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w meczu z Cracovią, gdzie bramkarz spisał się bez zarzutu. „Pasy” celnie uderzały sześciokrotnie. Za każdym razem głową, w tym pięciokrotnie po dośrodkowaniach z rzutu rożnego. Trzy z tych sytuacji to zasługa gry w powietrzu Miroslava Covillo, z którym zupełnie nie radził sobie o 8 centymetrów niższy Dawid Sołdecki. Bośniak zaliczył asystę przy golu Michała Helika. Dwa pozostałe strzały po kornerach to zasługa Krzysztofa Piątka. Jego z kolei powstrzymać miał nieco wyższy Adam Marciniak. Nie dał rady. Napastnik zapewnił swojej drużynie trzy punkty. Te sytuacje pokazują pewien trend – Arka nie najlepiej radzi sobie w powietrzu.
BRAKUJE „WIEŻOWCÓW”
Różnica wzrostu między Covillo a Sołdeckim była znacząca i zwróciła uwagę na generalnie niezbyt wysoką kadrę żółto-niebieskich. Średnia wzrostu wynosi w niej 181,47 centymetra i jest to piąty najniższy wynik w lidze. Przewodzi Cracovia z przeciętną wartością o ponad cztery cm wyższą i „Pasy” bezwzględnie to wykorzystały. W 24. kolejce podopieczni Leszka Ojrzyńskiego nie przekroczyli nawet progu 180,5 centymetra. W jego kadrze nie ma ani jednego zawodnika z pola, który wyrósłby ponad 1,9 metra.
PROBLEMEM WZROST, CZY TAKTYKA?
Oczywiście wzrost sam w sobie nie jest problemem drużyny. Ma on znaczenie w zależności od stylu gry preferowanego przez dany zespół. Problemem Arki jest fakt, że w jej taktyce „centymetry” odgrywają znaczną rolę i w tym roku drużynie Leszka Ojrzyńskiego ich brakuje. Rozwiązaniem może być ściągnięty niedawno Maciej Jankowski, który znany jest z niezłej gry głową lub ponowne zaufanie lokalnemu fenomenowi, który pomimo zaledwie 170 centymetrów w powietrzu radzi sobie świetnie, Rafałowi Siemaszce.