Już za dwa dni dowiemy się, czy wiarą i ambicją można przyciągnąć wystarczająco dużo szczęścia, żeby nie raz na 30 lat, a dwa – rok po roku – zdobyć Puchar Polski. Przed Arką Gdynia arcytrudne, ale nie niemożliwe zadanie.
W oczekiwaniu na 2 maja i godzinę 16:00, wspominamy kulisy poprzedniego finału wraz z koordynatorem sztabu medycznego Arki, Markiem Gadułą. Przeżył finały Mistrzostw Świata w 2006 roku z Pawłem Janasem, a także Euro 2008 z Leo Beenhakkerem – ale to zdobyty rok temu przez Arkę Puchar Polski wspomina w swojej zawodowej karierze z największą radością.
Posłuchaj materiału:
PRZESĄDOM MÓWIĄ „NIE”
Zeszłoroczny, przedmeczowy trening Arkowców na Stadionie Narodowym upłynął pod znakiem zachwytu nad stojącym przy wejściu na murawę pucharem. Krajowe media, które zgromadziły się przy linii bocznej by zarejestrować pierwszych 15 minut rozgrzewki żółto-niebieskich, zwracały uwagę na jeden fakt: podopieczni Leszka Ojrzyńskiego nie dali się zwariować przesądom i bez obaw dotykali trofeum, pozując z nim do szybkich, robionych telefonami zdjęć. Coś, co miało przynieść przepowiadanego Arce przez wszystkich pecha, okazało się kompletnie bez znaczenia.
– Puchar robił wrażenie, na każdym. Inaczej wygląda w wyobraźni, w telewizji, czy jak się siedzi na trybunach. Z bliska imponują jego rozmiary, ciężar. Tylko pojedynczy zawodnicy mieli okazję go wcześniej zobaczyć z takiej odległości, jak uczynili to na Stadionie Narodowym – przyznał Marek Gaduła.
POMÓC SZCZĘŚCIU
W ubiegłorocznym finale Rafał Siemaszko wierzył, że bramkę pomoże mu strzelić szczęśliwa moneta o nominale dziesięciu groszy. Gdy w 55’ minucie wchodził na boisko zastępując Marcusa Da Silvę, srebrny krążek wbiegał na murawę razem z nim – w jednej ze skarpetek. W 107’ minucie Siemaszko strzelał dla Arki pierwszą bramkę meczu.
Piłkarze mają jednak też mniej wyszukane rytuały. – Często tejpują sobie na przykład palce, bo kiedyś zawodnik miał palca złamanego czy wybitego. Mogą też mieć zatejpowany nadgarstek, bo wtedy na przykład dany zawodnik czuje się pewniej. To są często spotykane sytuacje i tutaj też tak było, co wcale nie było robione pourazowo – zdradza fizjoterapeuta.
„WHERE IS MY T-SHIRT?!”
Im bliżej ostatniego gwizdka sędziego, tym bardziej emocje sięgały zenitu. – Nie wiem, czy było to po pierwszej bramce czy po drugiej, jak Miro Bożok, który był już na ławce, klęczał. Na kolanach oglądał ten mecz do końca – wspomina Gaduła.
Piłkarze i sztab szkoleniowy odliczali sekundy, modląc się, by nie wydarzyło się coś, co w ostatniej chwili mogło pokrzyżować żółto-niebieskim ziszczenie snu, o którym wielu z nich nie miało odwagi mówić na głos. Po marzenia, w pojedynkę, pobiegł Luka Zarandia.
– Sprint pod naszą trybunę, po jakichś schodkach. Ten Luka bez koszulki, bo przecież zrzucił ją zaraz. Wracałem z nim, żeby sędzia mógł wznowić grę. W międzyczasie tylko pytał: „Where is my t-shirt, where is my t-shirt?!”. Koszulkę miał sędzia Musiał i to on mu ją oddał – mówi fizjoterapeuta.
TAŃCZYĆ TEŻ POTRAFIĄ
A po meczu? Bal nad bale. Spontaniczne podskoki w rytm serwowanych przez piłkarzy dźwięków wypełniły szatnię gości, którzy nie chcieli opuścić jej do godzin wieczornych.
– To już w zasadzie nie była szatnia. Nie wiadomo już było, czy to awaria natrysków, czy jakichś fontann. Szampany i euforia, po prostu euforia. Tańce, radość, śpiewy, nie wiem, czego tam nie było. Jeszcze raz bym takie coś z przyjemnością przeżył – dodał koordynator sztabu medycznego Arki.
Tego życzymy, Panie Marku!
Finał Pucharu Polski pomiędzy Arką Gdynia a Legią Warszawa w środę, 2 maja, o godz. 16:00.