Mecz wyciśnięty jak cytryna. Arka w Warszawie osiągnęła maksimum i wraca do Gdyni z cennym punktem

Arka znów niepokonana w ekstraklasie. Po pokonaniu Lecha Poznań gdynianie zremisowali z Legią w Warszawie 1:1. Żółto-niebiescy wycisnęli z meczu absolutne maksimum, zdobyli cenny punkt na trudnym terenie i do Trójmiasta mogą wracać z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Piłkarze Legii nie zdążyli jeszcze się dogrzać, niektórzy nie wykonali pewnie nawet pierwszego sprintu, a już gospodarze przegrywali. W 3. minucie Aleksandar Kolew do maksimum wykorzystał swoje warunki fizyczne. Bułgar utrzymał piłkę w polu karnym, wystawił ją do Macieja Jankowskiego, a ten mocnym, plasowanym strzałem pokonał Radosława Cierzniaka.

IMPONOWAŁ WYNIK I GRA

Początek był piorunujący i bardzo imponujący, ale nie mniejsze wrażenie robiło to, co gdynianie prezentowali w kolejnych minutach. Nie próbowali murować własnej bramki, ale rozgrywali piłkę, próbowali środkiem, szarpali skrzydłami i generalnie rzecz ujmując całkiem odważnie używali sobie na murawie Mistrza Polski. Jak zwykle aktywny był Luka Zarandia, ale Gruzin w Warszawie częściej chyba jednak irytował holowaniem piłki niż zachwycał szybkością i dryblingiem. Na słowa uznania zasługuje za to Damian Zbozień. Obrońca był aktywny w ofensywie, a nawet kiedy brakowało mu umiejętności czysto piłkarskich, nadrabiał ambicją i zaangażowaniem.

BŁĄD W KOŃCÓWCE

Legia długo wyglądała na bezradną. Bezproduktywnie podawała wszerz boiska i nie stwarzała zagrożenia pod bramką Pavelsa Steinborsa. Wydawało się, że goście dowiozą prowadzenie do końca pierwszej połowy, ale w ostatniej minucie podstawowego czasu gry dali się zaskoczyć. Mateusz Wieteska przedłużył dośrodkowanie z rzutu rożnego, a z najbliższej odległości piłkę do siatki wpakował Michał Kucharczyk.

GDZIE PODZIAŁA SIĘ ODWAGA?

Gol do szatni nigdy nie jest dobrym prognostykiem, ale na Arkę podziałał wyjątkowo negatywnie. Z gdynian jakby uszło powietrze, stracili odwagę, którą imponowali w pierwszej połowie i ewidentnie zależało im na utrzymaniu wyniku. Czy jednak można krytykować taką taktykę gości? Przyjechali na teren Mistrza Polski, drużyny, która ostatni raz przegrała ponad miesiąc temu, a mieli w rękach całkiem korzystny rezultat.

Nie było też tak, że żółto-niebiescy ani razu nie zapędzili się na połowę rywali, bo chociażby Kolew potężnie huknął w 66. minucie w krótki róg, a 60 sekund później głową próbował Adam Danch, ale Cierzniak w obu sytuacjach zachował się bez zarzutu. Podobnie jak po przeciwnej stronie Steinbors, kiedy zatrzymał groźny strzał Cafu zza pola karnego. W końcówce gospodarze domagali się karnego. I rzeczywiście przewinienie na Carlitosie było, ale wcześniej Hiszpan był na pozycji spalonej, więc „jedenastka” Wojskowym się nie należała.

MAKSIMUM OSIĄGNIĘTE

O Arce trzeba powiedzieć, że ten mecz wycisnęła jak cytrynę, osiągnęła absolutne maksimum. Być może można było uniknąć bramki straconej w końcówce pierwszej połowy, ale trzeba pamiętać o klasie przeciwnika. Legia to nie Śląsk Świętochłowice, swoje w ofensywie potrafi zrobić. W tym kontekście punkt zdobyty na Łazienkowskie traktować trzeba z szacunkiem.

Legia Warszawa – Arka Gdynia 1:1 (1:1)

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj