Piękne akcje, pięć goli, znakomite interwencje bramkarzy – po raz drugi w tej kolejce w Trójmieście odbył się mecz totalny. Arka zagrała fenomenalnie, była skuteczna, efektowna i efektywna, zdominowała Wisłę i zasłużenie wygrała 4:1. Arka mecz rozpoczęła tak, jakby chciała w pierwszych piętnastu minutach wpakować rywalom trzy bramki i rozstrzygnąć mecz. Gdynianie dosłownie rzucili się do ataków i raz po raz testowali umiejętności Mateusza Lisa. A że bramkarz gości, delikatnie mówiąc, formą nie błyszczy, to co chwilę robiło się niebezpiecznie.
PRECYZYJNY AANKOUR
O ile w pierwszym kwadransie strzelenie trzech goli było zadaniem niewykonalnym, o tyle zdobycie jednej bramki wcale nie wykraczało poza umiejętności podopiecznych Zbigniewa Smółki. Bezpośrednim egzekutorem został Nabil Aankour, który mocnym, precyzyjnym strzałem przy bliższym słupku otworzył wynik meczu.
KRÓCIUTKI ZRYW WISŁY
Wisła po golu przebudziła się na pięć minut. Ten krótki moment wystarczył jednak kościom do wyrównania. Wybrali najprostszy z możliwych sposobów – górną piłkę na głowę Zdenka Ondraska. Czech w powietrzu był poza zasięgiem gdyńskich stoperów, uderzył tak precyzyjnie, że Pavels Steinbors mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment
OBLĘŻENIE BRAMKI RYWALI
Stracona bramka nie podłamała gospodarzy, a tylko jeszcze bardziej ich pobudziła. Rozpoczęło się oblężenie bramki Lisa i już po siedmiu minutach znów żółto-niebiescy byli na prowadzeniu. Luka Zarandia, dość szczęśliwie, po bilardzie w polu karnym, znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem i skutecznie ją wykończył. Gdynianom było jednak mało. Swój dorobek chciał poprawić Jankowski, na uderzenie zdecydował się też Deja, a praktycznie każdy rzut rożny sprawiał, że na trybunach robiło się dużo głośniej. Wisła jednak wytrzymała napór rywali, do przerwy przegrywała tylko 1:2. O tym, jak ofensywne było to spotkanie, najlepiej świadczy fakt, że do przerwy oba zespoły uderzały łącznie dwudziestokrotnie.
MĄDRA, OFENSYWNA GRA
Arka po przerwie grała mądrze. Ale nie, nie czekała na ruch rywala, nie czekała na końcowy gwizdek ze skromnym prowadzeniem. Gdynianie znów ruszyli na przeciwników i było to najlepsze, co mogli zrobić. Goście zupełnie nie potrafili poradzić sobie z płynnością, wymiennością pozycji (Adam Danch dośrodkowujący z prawego skrzydła!), dokładnością w grze gospodarzy. Wisła zagrożenie stwarzała tylko wtedy, kiedy żółto-niebiescy zbyt ryzykownie próbowali wyprowadzać piłkę spod własnej bramki. W ataku jednak gdynianie imponowali polotem, pomysłami, a że mieli też trochę szczęścia, to w końcu podwyższyli. Jankowski próbował przelobować Lisa, ale ten piłkę podbił do góry. To dało jednak „Jankesowi” okazję do popisania się swoim znakiem firmowym – skokiem dosiężnym. Bez problemów wygrał walkę w powietrzu i w 74. minucie było już 3:1.
MOMENT PRZESTOJU I ZAMKNIĘCIE MECZU
Dopiero wtedy gospodarze zwolnili. Po osiemdziesiątej minucie jakby czekali na zakończenie meczu, a to przebudziło Wisłę. Goście byli o centymetry od zdobycia kontaktowej bramki, ale wtedy fenomenalną interwencją na linii bramkowej przypomniał o sobie Steinbors. Krakowianie jednak zapędzili się w ofensywie, a to gospodarze wykorzystali bezwzględnie. Jankowski rozpoczął kontratak, w polu karnym znalazł się Zarandia i na spokojnie, choć efektownie, ustalił wynik meczu.
WARTO BYŁO CIERPIEĆ
Arka zagrała tak, jak od początku sezonu zapowiadał Zbigniew Smółka. Grała piłką, budowała akcje w ataku pozycyjnym i momentami były to naprawdę piękne akcje. Do tego wszystkiego żółto-niebiescy dołożyli skuteczność i zasłużenie pokonali faworyzowanych rywali. Warto było cierpieć patrząc na formę gdynian na początku sezonu, by później oglądać tak dysponowaną drużynę.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment