Obrona Lechii sprawiała jesienią kibicom niemałą huśtawkę nastrojów. Zaczęło się znakomicie, w siedmiu meczach biało-zieloni wpuścili zaledwie trzy gole. Później coś pękło. Najpierw 2:5 z Wisłą Kraków, w kolejnej kolejce 3:3 z Zagłębiem Lubin, szczególnie bolesne, bo do przerwy było 3:0. W następnej serii gier wyjątkowo pechowe 0:1 z Wisłą Płock i wydawało się, że o dobrej formie defensywy z Gdańska można już zapomnieć. Zwłaszcza, że w kolejnych trzech spotkaniach – choć Lechia zdobyła w nich siedem punktów – nie udało się zachować czystego konta.
I wtedy znów wszystko się odmieniło. Impulsem była wygrana 1:0 w Poznaniu, ważna zwłaszcza z psychologicznego punktu widzenia. Później gdańszczanie pokonali Cracovię w takim samym stosunku bramek i 3:2 Jagiellonię Białystok. Ostatnie cztery mecze to dwa zwycięstwa, dwa remisy i zero straconych bramek.
fot. Radio Gdańsk/Jacek Klejment
SŁABSZA PRAWA STRONA
Patrząc na personalia, Lechia nie ma najmocniejszej defensywy w lidze. Oczywiście, jest Filip Mladenović, przez wielu uznawany za najlepszego lewego obrońcę w lidze, ale już na środku czy po prawej stronie tak dobrze nie jest. Duet Błażej Augustyn – Michał Nalepa jest porządny, Stokowiec potrafił ich poukładać, ale oni mają swoje ograniczenia. Są mocni w powietrzu, potrafią agresywnie dojść do przeciwnika, ale z bardziej zwrotnymi zawodnikami mają problemy. Na prawej stronie nadzieją był Karol Fila, później zastąpił go Joao Nunes. Polak grać na prawej stronie potrafi, ale potrzebuje ogrania, a też nie jest to jego naturalna pozycja. Portugalczyk jest porządny, swoje w tyłach zrobi, ale gra do przodu u niego kuleje.