Niespełna rok temu był na skraju utraty pracy. Prowadzona przez niego Bytovia utrzymała się w lidze, ale finansowo klub się rozpadał. Ostatecznie przetrwał, a drużyna przez większą część jesieni była rewelacją rozgrywek. Jak pracuje się w klubie z ciągłymi problemami finansowymi? Dlaczego odmówił klubowi z Ekstraklasy? Czy strata Letniowskiego była i będzie bardzo bolesna? Czy nieustanne płynięcie w górę rzeki nie jest męczące? Zapraszamy na wywiad z Adrianem Stawskim, młodym trenerem, który przeżył już więcej niż wielu starszych kolegów po fachu. Tymoteusz Kobiela, Paweł Kątnik: Panie trenerze, na początek jeszcze o poprzedniej rundzie. To była huśtawka nastrojów. Na początku ze względów organizacyjnych, później euforia sportowa i jednak troszeczkę zjazd. Jak Pan ocenia całą poprzednią rundę?
Adrian Stawski, trener MKS Bytovii Bytów: Pierwsza część była w naszym wykonaniu bardzo dobra i około chyba dwunastej kolejki byliśmy jeszcze wiceliderem. Potem lekki spadek, ale spowodowany też naszą wąską ławką. Czy to była dobra runda? Ja spodziewałbym się więcej, ale nie wiem, czy przed sezonem nie wziąłbym dziesiątego miejsca w ciemno. Zwłaszcza przy naszych problemach, przy kompletowaniu składu na sezon. Braliśmy ludzi z niższych lig, których w innych ligach nikt nie chciał, a mimo to całkiem przyzwoicie wyglądaliśmy.
Posłuchaj rozmowy z trenerem Bytovii:
Czy to nie jest tak, że ten kapitalny start i łatka rewelacji ligi wam trochę zaszkodziła? Wąska ławka to jeden czynnik. Czy drugim nie jest to, że oczekiwania nagle wzrosły i były zbyt duże względem stanu posiadania?
Mieliśmy jeden cel – utrzymać zespół w pierwszej lidze. Pewnie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale ja jestem trenerem realnym i wiedziałem od początku, że po dobrych meczach przyjdzie czas lekkiego kryzysu. Niestety, jak ma się na ławce pięciu młodzieżowców, to nie jest łatwo. Tutaj nikt ode mnie nie wymagał, że po pierwszej rundzie będziemy liderem czy wiceliderem. Cieszy fakt, że po pierwszej rundzie mamy najwięcej po Rakowie Częstochowa strzelonych bramek. Za dużo tracimy i nad tym pracujemy.
Mówi Pan o wąskiej ławce, teraz jeszcze z podstawowego składu wypadł Panu Julek Letniowski. To będzie bardzo duża strata dla Pana? On, momentami, pod nieobecność Filipa Burkhardta, ciągnął ten zespół czasami jednoosobowo.
Tak. Julek strzelił siedem bramek, dołożył kilka asyst, był na pewno bardzo dobrym zawodnikiem, ale trzeba też przyznać, że zdarzało mu się siedzieć na ławce. W meczu z Garbarnią Kraków wpuściłem go dopiero przy stanie 3:0. Po tym meczu bardzo mocno zareagował na to, że usiadł na ławce i później już do końca nam pomagał. Ja uważam jedno – nie ma ludzi niezastąpionych. W pierwszym meczu sparingowym Kuzimski pokazał, że potrafi strzelać bramki, przeciwko Lechii zdobył trzy, a Lechia nie straciła tylu bramek nawet w sparingach. My prowadziliśmy z nimi już 4:2, zaznaczając, że nie grali tylko Haraslin i Paixao. No ale straciliśmy cztery gole i tu jest największy dylemat. My gramy ofensywnie, dużo strzelamy, ale za dużo jeszcze tracimy.
Z drugiej strony strata Julka oznacza zysk w konkretnej postaci finansowej. To daje Panu spokój, że klub będzie bardziej stabilny?
Na pewno. Jakbyśmy nie sprzedali Julka, to byłyby bardzo duże problemy z dokończeniem rundy. Mamy jakichś tam sponsorów, ale to jest za mało. Ta sprzedaż na pewno bardzo nam pomoże i do końca rundy będziemy mogli spokojnie pracować. Zawodnicy będą mieli za co żyć i to jest dla mnie najważniejsze. Myślę, że Julek zasłużył na to, żeby odejść. Powiem szczerze, że już w październiku wiedziałem, że ktoś z Ekstraklasy go zauważy. To było widać, że ten chłopak ma duży potencjał. Jak się nic po drodze nie stanie, to myślę, że nawet reprezentacja będzie miała z niego pociechę. Myślę, że trener Nawałka dużo go oglądał, bo jeżeli Julek latem mógł odejść za darmo, a oni chcieli go teraz za pieniądze, bo trener się uparł, to moim zdaniem widzi w nim duży potencjał.
Początek rundy w kontekście finansowym mieliście bardzo trudny. Pan lubi takie warunki, kiedy jest trudniej, kiedy trzeba gasić, czy bardziej mobilizuje się Pan, kiedy w klubie wszystko gra i jest pełen komfort organizacyjny?
Ja się nauczyłem od trenera Janasa bardzo ciężkiej pracy. Pracowałem z nim prawie dwa lata i uwierzcie mi, że bardzo dużo pracy trzeba było przy asystenturze trenerowi Janasowi zrobić. To mnie nauczyło, że tylko ciężką pracą można coś osiągnąć. Pewnie, że nie jest łatwo w takich warunkach. Czy my się bardziej mobilizujemy? Nie. Wydaje mi się, że są ludzie w klubie, którzy chcą dla niego dobrze i to każdego napędza. W dobrych warunkach każdemu się dobrze pracuje. Inny może się skupić tylko na zespole, a ja myślę też o innych rzeczach. Czuję się odpowiedzialny za ludzi, których ściągnąłem i nie wyobrażam sobie, że komuś zaproponowałem pracę, a on miałby nie dostać pensji. Dlatego też mocno walczyłem o sponsorów.
To trochę przypomina płynięcie w górę rzeki – woda w jedną, a wy w drugą. Nie męczy Pana ta walka? Nie łatwiej byłoby gdzieś indziej?
Kiedy przejmowałem zespół, przegraliśmy pierwsze cztery mecze i mówię: o, nie będzie łatwo. Ale konsekwentnie pracowałem, wierzyłem w swoją pracę i w to, że jestem w stanie odmienić ten zespół. Później nie przegraliśmy dwunastu meczów z rzędu. Wszyscy mówili, że Bytovia z trenerem Stawskim na sto procent spadnie, bo jest młody, niedoświadczony. A ja pracowałem z trzema doświadczonymi trenerami i uczyłem się na ich błędach. Lubię takie wyzwania i na pewno mobilizuje się. Nie wiem, czy jeszcze bardziej, czy w normalnych warunkach też bym się tak mobilizował. Ja uwielbiam wygrywać, chcę wygrywać i nie płaczę, że w moim zespole zawodnicy zarabiają trzy, cztery tysiące złotych, a w Katowicach osiemnaście czy dwadzieścia. Mnie to nie interesuje. Mam taką drużynę, zdecydowałem się na pracę z nią i chcę wycisnąć z niej maksa. Uważam, że mogę jeszcze wycisnąć z niej więcej.
A co się stanie jeśli trener Stawski, wzorem innych kolegów po fachu, dostanie propozycję z Ekstraklasy?
Dzisiaj to ja mogę o tym pomarzyć. Nie chcę rozmawiać na temat, który na dzień dzisiejszy jest nierealny. Skupiam się na pracy w Bytovii i tylko to mnie interesuje. Ja stąd jestem, mam ten klub w sercu i widzę, że wszyscy tutaj chcą dla niego dobrze. W takich warunkach się super pracuje. Jeżeli będzie kiedyś jakakolwiek oferta, to ją rozważę. Mogę powiedzieć, że w grudniu lub listopadzie odmówiłem już jednemu klubowi z Ekstraklasy. Jeszcze jedna rzecz – ja przed Bytovią prowadziłem mały klub, Uranię Udorpie. Grałem tam i tak dalej. Bytovia kusiła mnie do drugiego zespołu dwa czy trzy razy, też zimą. Ja powiedziałem: nie. Dopiero w momencie, kiedy dokończę coś tam. Teraz bym nie poszedł zimą gdzieś, nie jestem karierowiczem. Jeśli się podjąłem pracy, to muszę ją doprowadzić do końca. Jeżeli klub będzie stabilny, będzie można dopiero rozmawiać. Nigdy w trakcie pracy, dlatego ja odmówiłem. Podobno Ekstraklasie się nie odmawia, ale ja odmówiłem, bo mam swoje zasady i będę się ich trzymał.