Nie było pięknie, ale w końcu było skutecznie. Pierwsze od pięciu miesięcy zwycięstwo Arki!

Piłkarze Arki z pierwszym od szesnastu meczów zwycięstwem! Gdynianie pokonali Miedź Legnica 2:0. Bohaterem tego typowego meczu walki został duet Luka Zarandia – Marcus da Silva. Pierwszy wywalczył, a drugi wykorzystał rzut karny. Wynik meczu ustalił  w końcówce Marko Vejinović.
Pięć miesięcy bez jednego dnia – tyle czekała Arka na kolejne zwycięstwo po pokonaniu 4:1 Wisły Kraków. Pięć długich, bardzo bolesnych miesięcy. W międzyczasie obchodziliśmy i święta Bożego Narodzenia, i Wielkanocne. Rozpoczęła się i zakończyła kalendarzowa zima. Pięć miesięcy to również tyle, ile mniej więcej trwa ciąża u bobra. Ten fatalny dla żółto-niebieskich okres zakończył się 25 kwietnia.

WIDOWISKO DLA KONESERÓW

Pierwsza połowa była podręcznikowym przykładem tego, jak wygląda mecz walki. Po trzydziestu minutach gry w statystykach widniały dwa strzały i… dwanaście fauli. Więcej było pojedynków bark w bark niż tych typowo piłkarskich, czyli dryblingów, a pierwsze pół godziny okazały się za krótki okresem, by Arka oddała celne uderzenie. To udało się w 34. minucie, bo też okazja była najlepsza z możliwych. Do rzutu karnego podszedł Marcus da Silva i bez problemów wykorzystał jedenastkę. A jak do niej doszło? Oczywiście maczał w tym palce Luka Zarandia. W swoim stylu popędził do końcowej linii, tuż przed nią został powalony przez Eltona Monteiro i arbiter Piotr Lasyk nie wahał się ani chwili. Później jednak sytuacja wróciła do normy i bez większych emocji oba zespoły dotrwały do końca pierwszej połowy.

Więcej problemów Arka miałą w drugiej części. Gdynianie cofnęli się na swoją połowę i liczyli na długie piłki w kierunku Macieja Jankowskiego i wprowadzonego Maksymiliana Banaszewskiego. Ten pomysł w swojej prostocie nie okazał się jednak genialny, bo żółto-niebiescy ani razu w ten sposób nie zagrozili bramce rywala.

NIEZAWODNY STEINBORS

Z kolei Miedź próbowała robić użytek ze swoich skrzydłowych, szukała też strzałów z dystansu i Pavels Steinbors kilkukrotnie został przetestowany, ale w poważny sposób tylko raz. W 64. minucie Joan Roman znalazł się po lewej stronie i groźnie, bardzo nieprzyjemnie uderzył przy bliższym słupku, ale łotewski bramkarz spisał się bez zarzutu.

Sporo dobrego do gry Arki wniósł Tadeusz Socha. Wydawało się, że wprowadzenie go w miejsce Marcusa to zmiana typowo defensywna, a tymczasem walecznością i szybkością dał dużo oddechu defensorom, a i w ofensywie stworzył kilka ciekawych akcji. Najlepszą okazję zmarnował Jankowski, który otrzymał znakomite dośrodkowanie, ale myśląc że jest na spalonym, właściwie podał do bramkarza. Sędzia liniowy chorągiewki w górę nie podniósł, więc mogło być 2:0. Co nie udało się Jankowskiemu, zrobił w samej końcówce Marko Vejonivić. Najpierw odebrał piłkę na połowie rywala, potem minął jednego z przeciwników i precyzyjnym strzałem ustalił wynik meczu.

WALKA GŁOWĄ I SERCEM

Arka nie zagrała fenomenalnego spotkania, nie zagrała nawet bardzo dobrego. Gdynianom trzeba jednak oddać, że ani na chwilę nie pozwolili rywalom poczuć się komfortowo, zawsze doskakiwali, szarpali, walczyli o każdą piłkę. To o tym mówił Jacek Zieliński, kiedy wspominał, że gdynianie mają rezerwy w głowach i sercach. Dziś tych rezerw nie było, dziś Arka zagrała na sto procent i w końcu wygrała. To gigantyczny krok w kierunku utrzymania w Lotto Ekstraklasie.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj