Bohaterem meczu Lechia – Legia na pewno zostanie sędzia główny Daniel Stefański. Dla Mistrza Polski – pozytywnym, dla Lechii – negatywnym. Wziął na barki dwie decyzje nieuznania ręki w polu karnym, czym podzielił Polskę kibicowską na dwa zwaśnione obozy. Niestety piłkarsko znacznie lepsza była Legia, która wygrała w Gdańsku 3:1. Nie sposób wymienić wszystkich podtekstów, jakie przez ostatnie lata przynosiły rywalizacje Lechii z Legią. 3 maja 2012 roku w Gdańsku Legia zgubiła mistrzostwo, potykając się na słabiutkiej w tamtym sezonie Lechii. Kilka lat później, już w Warszawie, obie drużyny miały w rękach los mistrzowski – zwycięstwo domowe dawało tytuł warszawianom, wygrana Lechii przy Łazienkowskiej, przy pozytywnym rezultacie meczu Lech-Jagiellonia, koronował Lechię. Tamto spotkanie skończyło się tylko odrobinę lepiej niż mundialowy mecz Polska – Japonia. Było kombinowanie, kalkulowanie jednych i drugich, i bojaźń przed podjęciem ryzyka. Ale tę bojaźń Legii można było jej wybaczyć, bo to jej w tej sytuacji przypadła korona.
Ale w sobotni wieczór hit Lechii z Legią zaczął się od modern futbolu w czystej postaci. Weryfikacja VAR pierwszej akcji trwała dłużej, niż to, co obiektywnie na boisku wydarzyło się przed nią. Emocje dostarczyła wtedy nie sama groźna akcja Sobiecha czy interwencja, tylko mina arbitra głównego – na co wskaże i ile to jeszcze potrwa. Trwało to blisko 3 minuty, by koniec końców Daniel Stefański najpierw puścił bez spalonego rajd Sobiecha, a chwilę później zdecydował, że Jędrzejczyk nie dotykał piłki ręką w polu karnym.
Gdyby Lechia utrzymała korzystny wynik z pierwszej połowy, liczba 17 miałaby swoją historię. Właśnie w tej minucie, z tym numerem na piersi Lukas Haraslin, wykonał ruch, którym skierował piłkę do siatki na 1:0. Traktując ten gol jako najważniejszy w hierarchii tego sezonu, może i w Gdańsku 17 doczekałaby się uczczenia – minutą chwały, szczęścia, historycznego sukcesu? Jak miało się później okazać, te dywagacje były bezcelowe.
Do przerwy jednak dominowała Lechia, co udokumentowała najmniejszym wymiarem kary – 1:0. A Legia? To nie było „jej” 45 minut. A to Carlitos źle przyjął piłkę w polu karnym, a to Szymański „dośrodkowywał” z rzutu wolnego… ekspediując piłkę na aut.
Po przerwie wszystko wyglądało jednak tak, jakby piłkarze zamienili się koszulkami. Dominowała Legia, udokumentowała to zdobyciem trzech bramek, choć pewnie bardziej niż fakt ich zdobycia, komentowane będą decyzje Daniela Stefańskiego. Do tej z początków spotkania, dołożył bliźniaczą w drugiej części, nie uznając dotknięcia ręką piłki przez Remy’ego w polu karnym.
ZAWAŁ HAMALAINENA
– Wygrałem w Polsce cztery tytuły, wszystkie w ostatniej kolejce. Nie wiem, jak długo moje serce to wytrzyma – powiedział przed spotkaniem Piłce Nożnej pomocnik Legii Kasper Hamalainen. Do momentu panowania w Legii Ricardo sa Pinto, Fin był marginalizowany. Za Vukovicia odżył i w Gdańsku rozpoczął od pierwszej minuty. Po meczu z Lechią o arytmię swojego organu może być spokojny – gol na 2:1 będzie mu bardziej zapamiętany niż przeciętna postawa w całym meczu.
Smutek kibiców gdańskiego zespołu polega na tym, że znów Legia odziera ich z marzeń o zwycięstwie. I znów w meczu o taką stawkę. Nie udało się przy Łazienkowskiej wydrapać Legii korony, nie udaje się – na razie – w Gdańsku.
MAŁO CZASU, NISKI MARGINES BŁĘDU
Do końca sezonu pozostały zaledwie 4 kolejki. W następnej, tej 34., ktoś z dwójki pretendentów do zdobycia tytułu – Legia lub Piast – w bezpośrednim pojedynku straci punkty. I przy sobotniej porażce, chociaż w tym Lechia może szukać pozytywów. Biało-zieloni udają się do Krakowa po rewanż na Cracovii za porażkę sprzed dwóch tygodni. Miejsc na potknięcia się, tak jak niewiadomych, pozostaje niewiele. Wiemy już, że gdańszczanie staną na podium, wiemy, że zagrają w europejskich pucharach. Do rozstrzygnięcia pozostaje jednak ta najważniejsza kwestia – mistrzostwa, które w sobotni wieczór uciekło tak odlegle w zaledwie 30 minut. Przewrotnie – działo się to tak szybko jak w Szczecinie, tyle że teraz nie do tej bramki.
Wspomniana wcześniej liczba 17 ma jeszcze inny wymiar i w jakiś sposób jest magiczna. To właśnie tyle zespołów w historii rozgrywek piłkarskich w Polsce zdobyło tytuł mistrzowski. Najwięcej, po 14, Górnik Zabrze i Ruch Chorzów. 13-krotnie Wisła Kraków i Legia Warszawa. Lechia czeka na swój pierwszy tytuł. Na koronację, która znów – tak jak w 2017 roku – oddaliła się po meczu ze stołecznym zespołem.
ORGANIZATORZY NA MINUS
W grudniu ubiegłego roku oba zespoły nie stworzyły wielkiego widowiska, ale mimo chłodu i wcale nie tak optymalnego terminu – niedziela godz. 18:00 – na stadion przyszło 21 tys. widzów. Teraz mogło, wręcz można zaryzykować stwierdzenie chciało, to widowisko zobaczyć pewnie ponad 30 tys. widzów.
Tyle tylko, że podjęto kuriozalną decyzję o wyłączeniu ze sprzedaży sporej części trybun. Na Stadion Energa może wejść 43 tysiące ludzi. W sobotę naprawdę żywy mecz, o idealnej porze obejrzało zaledwie 25 tys. kibiców, bo resztę stadionu… zamknięto. Jeśli więc nie dajemy możliwości celebrowania kibicom prawdziwego święta piłkarskiego w Polsce, to czy aby mamy prawo narzekać na nich, kiedy nie chcą przyjść na inne, te mniej prestiżowe mecze?
33 kolejka LOTTO Ekstraklasy:
Lechia Gdańsk 1:3 Legia Warszawa (Haraslin 17; Stolarski 61, Hamalainen 80, Medeiros 90+3)
Paweł Kątnik