– Ewidentny karny i czerwona kartka w 5. minucie – Piotr Stokowiec po meczu z Legią był bardzo konkretny w swojej ocenie. O krok dalej poszedł Dusan Kuciak. – Sędzia nas okradł. Skąd on jest, gdzie on mieszka? – grzmiał słowacki bramkarz. Decyzja Daniela Stefańskiego w meczu Lechii z Legią Warszawa wzbudziła kolosalne kontrowersje, ale nie brakuje też głosów, że była słuszna. Chodzi o sytuację z samego początku spotkania. Artur Sobiech wyszedł sam na sam z Radosławem Cierzniakiem, minął bramkarza i strzelił. Trafił w interweniującego wślizgiem Artura Jędrzejczyka, który najpierw dostał w klatkę piersiową, a później w rękę. Biało-zieloni ruszyli do arbitra z pretensjami, ten najpierw sprawdzał, czy nie było spalonego, a później opisaną sytuację oglądał na powtórkach. Ostatecznie, jako że sam przerwał akcję, rzutem sędziowskim wznowił grę. Tutaj trzeba wyjaśnić jedną z kontrowersji. Gdyby piłka wypadła na rzut rożny przed gwizdkiem, gospodarzom należałby się korner, to jednak arbiter przerwał akcję, więc musiał ją wznowić w ten sposób.
Jedna sytuacja – jest ręka https://t.co/hAmyzVzEMk, inna sytuacja – ręki nie ma. Tydzień różnicy. Która drużyna zyskała w obu przypadkach? Ktoś to potrafi wytłumaczyć?
cc: @CANALPLUS_SPORT, @_Ekstraklasa_ @BoniekZibi #LGDLEG#LEGCRA pic.twitter.com/tIoHx3NWMf— Kamil Przybyszewski (@kamillop92) 27 kwietnia 2019
W kwestii samego dotknięcia piłki ręką, bo ono na pewno miało miejsce, pojawiły się anonimowe komentarze arbitrów, którzy uznali wślizg Jędrzejczyka za paradę obronną. W tej sytuacji nie ma znaczenia, czy piłka trafia najpierw w jakąkolwiek część ciała, a później rękę. Zawodnik podejmuje ryzyko i jeżeli zagra ręką, rywalowi należy się rzut karny. W tej akcji dodatkowo piłka zmierzała do bramki, więc obrońca powinien dostać czerwoną kartkę. Przy takiej interpretacji kluczowe jest jednak uznanie, że Jędrzejczyk wykonał paradę bramkarską. Defensor był na ziemi, piłka trafiła go w rękę podpierającą. Jeżeli sędzia uznał, że nie była to parada, a po prostu zagranie wślizgiem, Lechii nie należał się rzut karny. W takim przypadku, jeżeli piłka najpierw trafi w ciało, a później w rękę zawodnika, nie jest to przewinienie.
Problemem nie są umiejętności sędziów czy przepisy gry, tylko ich interpretacje i tzw. wytyczne – mówi Robert Silski, dziennikarz Radia Gdańsk i były sędzia piłkarski. – Z jednej strony mamy tezę, że wślizg obrońcy zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem i jeśli jest to parada obronna – powinien być rzut karny i czerwona kartka. Jeśli jednak traktujemy zagranie obrońcy Legii jako dozwolony wślizg – sędzia podjął prawidłową decyzję. Piłka została zatrzymana klatką piersiową / biodrem (co jest dozwolone), a potem trafiła w rękę zawodnika. Aktualne wytyczne dla arbitrów nakazują „puścić grę”, gdy piłka jest zagrana ręką, ale najpierw zatrzymana jest w prawidłowy sposób, jakąkolwiek częścią ciała. Sytuacja byłaby super prosta, gdyby wyciągnięta ręka obrońcy zatrzymała piłkę. W sytuacji, którą mieliśmy wczoraj na Stadionie Energa, wytyczne nakazują traktować to jak przypadkowe zagranie i nie dyktować karnego. To właśnie interpretacje budzą największe kontrowersje, bo w poprzedniej kolejce w meczu Legii z Cracovią też doszło do budzącej ogromne emocje sytuacji. W tamtym przypadku sędzia inaczej zinterpretował wydarzenia i podyktował rzut karny dla „Wojskowych”.
Dobra decyzja sędziów. Spalonego nie było, a zatem nastąpiła analiza zagrania ręka przez Jędrzejczyka. Zgodnie z wytycznymi, gdy najpierw piłka odbija się od ciała, a następnie trafia w rękę tego samego zawodnika to nie ma mowy o przewinieniu. #LGDLEG @PrawdaFutbolu @KoltonRoman pic.twitter.com/xGGU3duLpk
— Łukasz Rogowski ZS (@zawodsedzia) 27 kwietnia 2019
Sytuacja zapoczątkowała wiele dyskusji. Dusan Kuciak po meczu nie przebierał w słowach. Mówił, że jego zespół okradziono. Nie wiedział, czy z trzech punktów, czy z jednego, ale wiedział, że na pewno okradziono. Mocno wypowiadał się też Piotr Stokowiec. Konferencję prasową zaczął od tego, że jego zespół w 5. minucie powinien mieć rzut karny, a Jędrzejczyk wylecieć z boiska z czerwoną kartką.
Daniel Stefański podjął w sobotni wieczór decyzję niezgodną z tzw. duchem gry, ale prawidłową w myśl obowiązujących interpretacji przepisów gry. Warto zastanowić się, w którą stronę powinny pójść przepisy? Jeśli zacne grono ekspertów odpowiedzialnych za przepisy gry uzna, że każde zagranie piłki ręką we własnym polu karnym to jest rzut karny, to będziemy mieli… polowanie na rękę obrońcy i gwarantowany rzut karny – komentuje Silski. – Dramaturgii sytuacji dodaje fakt, że bardzo skomplikowana sytuacja miała miejsce już w pierwszych minutach meczu. Gdyby Daniel Stefański zdecydował o rzucie karnym i czerwonej kartce – dziś byłby atakowany za skrzywdzenie Legii, bo „taka ręka to nie ręka”. Nie dyktując karnego jest atakowany za pomaganie mistrzom Polski, bo „przecież mieszka w Warszawie” – kończy. Warto się chyba jednak zastanowić, czy sama Lechia zrobiła wszystko tak, jak powinna. Gdańszczanie od 17. minuty prowadzili, przez dłuższy moment kontrolowali przebieg meczu. Dlaczego więc w drugiej połowie całkowicie się cofnęli, oddali pole Legii? Po przerwie biało-zieloni nie oddali ani jednego celnego strzału. Legia w tym czasie wykonała pięć takich uderzeń, z czego trzy zamieniła na bramki. W drugiej części gry gospodarze łącznie strzelali trzy razy, goście – 11. Dysproporcja jest wręcz przytłaczająca. Nie było winą sędziego to, że gdańszczanie po przerwie przestali zagrażać bramce Radosława Cierzniaka.
DEFENSYWA SIĘ POSYPAŁA
Gdyby sędzia podyktował jedenastkę i dał Jędrzejczykowi czerwoną kartkę, Lechii na pewno grałoby się łatwiej. Natomiast nie można zapominać, że w drugiej połowie zagrała dużo słabiej niż w pierwszej. W czterech ostatnich spotkaniach biało-zieloni stracili łącznie 12 bramek. Defensywa, do niedawna imponująca, ostatnio w każdym meczu zawodzi. Kontrowersje budzą ogromne emocje, ale trzeba też się zastanowić, czy na pewno w grze Lechii wszystko ostatnio wygląda tak, jak powinno.
CHWILA NA REFLEKSJĘ
A z drugiej strony, czy ktokolwiek przed sezonem narzekałby na taki scenariusz tych rozgrywek? Czy ktokolwiek w ogóle uwierzyłby, że zespół, który przed rokiem bronił się przed spadkiem, teraz do końca będzie walczył o mistrzostwo? Ta drużyna i tak zrobiła już mnóstwo, ma szanse na historyczny wynik. I nie chodzi tu o brak ambicji i powiedzenie „powinni być zadowoleni, że w ogóle doszli do tego miejsca”, ale o docenienie tego, co biało-zieloni już osiągnęli.