Miał być powrót na pozycję lidera, była powtórka z niemiłej rozrywki. Lechia po raz trzeci w tym sezonie pokonana w Krakowie

Po raz trzeci w tym sezonie Lechia szturmowała Kraków i po raz trzeci wraca na tarczy. Po zdobyciu Pucharu Polski, gdańszczanie w bardzo słabym stylu przegrali z Cracovią 0:2. Szansa na powrót na pozycję lidera została zmarnowana, a biało-zielonych wyprzedził w tabeli jeszcze Piast Gliwice. Bolesne musiały być powoli upływające minuty pierwszej połowy dla kibiców rozemocjonowanych jeszcze zdobyciem Pucharu Polski. Zaczęło się nieźle, bo przechwyt zaliczył Lukas Haraslin, a chwilę później oddał groźny strzał z dwudziestu metrów, ale później było już gorzej. W ofensywie poza rzutami wolnymi nic specjalnego się nie zdarzyło, a nawet te stałe fragmenty gry niespecjalnie martwiły obrońców Cracovii. Z kolei akcje z gry opierały się na dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska. I jeżeli ktoś marzył o takiej wrzutce, jaka dała bramkę w czwartek w Warszawie, to mocno się rozczarował. Flavio Paixao celownik miał rozregulowany.

DO PRZERWY BEZ STRAT

Swoje sytuacje miała w ofensywie Cracovia. Najgroźniejszą, po prostopadłym podaniu, mógł wykorzystać Milan Dimun. Zlatan Alomerović potwierdził jednak, że jest w bardzo dobrej formie. Wybił piłkę na rzut rożny. Gdańszczanie momentami mieli sporo problemów w bocznych sektorach, dużym wyzwaniem było dla Stevena Vitorii upilnowanie Filipa Piszczka, ale ostatecznie do przerwy bramki nie padły.

RZUT KARNY ZNÓW PRZEŁAMAŁ LECHIĘ

W drugiej połowie długo nic się nie zmieniało. Lechia bez pomysłu, zagrywająca długie piłki, które nie przynosiły efektu. Piotr Stokowiec rozwiązania szukał w zmianie Lukasa Haraslina na Daniela Łukasika, ale poza zawodnikiem na boisku nie zmieniło się nic. Ani poziom gry, ani jej obraz. Poza tym, ze Cracovia odważniej pogrywała sobie na połowie biało-zielonych i próbowała dośrodkowań. Zamieszanie stwarzały też stałe fragmenty gry. Po jednym z nich zakotłowało się w polu karnym i Joao Nunes powalił na murawę Michała Helika. Jarosław Przybył w pierwszej chwili nie zareagował, ale po weryfikacji VAR-em zmienił decyzję. Po raz drugi w ciągu trzech tygodni w meczu Cracovii z Lechią prawy obrońca gdańszczan sprokurował rzut karny. Na boisku nie było Airama Cabrery, więc do piłki podszedł Sergiu Hanca i pewnie wykorzystał „jedenastkę”.

ZMIANY NIE POMOGŁY

Stokowiec poszedł all-in. Zdjął Filipa Mladenovicia i Stevena Vitorię, wprowadził Karola Filę i Mateusza Żukowskiego. Te zmiany przyniosły efekt, ale w postaci kolejnej bramki dla gospodarzy. Lewą stroną popędził Wdowiak, dobrze znalazł się w polu karnym i obsłużył Dimuna. Ten tylko dostawił nogę i w 80. minucie było 2:0. Przy tym wyniku jasne stało się, że nic dobrego już Lechię w tym meczu nie czeka. Gdańszczanie nie potrafili odpowiedzieć. Stać było ich tylko na jeden ofensywny zryw i niecelny strzał Fili. Cracovia, niespecjalnie niepokojona, utrzymała zwycięstwo do końca.

SZANSA NA MISTRZOSTWO UCIEKA

Piotr Stokowiec co jakiś czas przekonuje, że Lechia będzie grała lepiej. Nie chcemy przesadnie narzekać na biało-zielonych, bo dopiero co osiągnęli historyczny sukces w krajowym pucharze, ale jeszcze większy wyczyn jest w zasięgu w rozgrywkach ligowych. Gdańszczanie w Krakowie zagrali po prostu słabo. To nie była kwestia pecha, kontrowersji sędziowskich lub innych czynników. Biało-zieloni w ataku praktycznie nie zagrozili bramce Michala Peskovicia, a w obronie znów popełniali błędy i koncertowo zmarnowali okazję na powrót na pozycję lidera.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj