Było nieźle, mogło być nawet znakomicie, bo Arka stwarzała sobie sytuacje, ale znów skończyło się porażką. Żółto-niebiescy po własnych błędach w obronie przegrali z Pogonią Szczecin i na koncie mają zero punktów, zero strzelonych i aż pięć straconych bramek. Od początku meczu widać było, że Arka prezentuje się w zupełnie inny sposób niż w pierwszej kolejce. Gdynianie pilnowali obrony, nie pozwalali Pogoni na zbyt wiele, a sami potrafili też zagrozić szczecinianom. Najlepszą okazję stworzyli po nieco ponad pół godzinie gry, kiedy piłka krążyła między zawodnikami żółto-niebieskich jak po sznurku i trafiła w końcu do stojącego w polu karnym Fabiana Serrarensa. Holender dobrze radzi sobie tyłem do bramki, potrafi utrzymać się przy piłce, ale tym razem lepszy okazał się Benedikt Zech. Gołym okiem widać było jednak, że napastnik zna się na swojej robocie i daje kolegom w ataku sporo możliwości.
Trzeba przyznać, że swoje musiał też zrobić Pavels Steinbors. Największe wyzwania rzucał Łotyszowi Zvonimir Kozulj, dwukrotnie bramkarz spisał się wzorowo. Arka oddała rywalowi piłkę, czekała na swoje okazje i do przerwy wyglądała naprawdę nieźle.
BOMBA BOŚNIAKA
Tak jak w pierwszej połowie Kozulj stwarzał największe zagrożenie, tak w drugiej też był dla gdynian największym problemem. I to problemem na tyle dużym, że żółto-niebiescy nie potrafili sobie z nim poradzić. Na kwadrans przed końcem Adam Frączczak wywalczył rzut wolny, a później Kozulj uderzył tak, że blokowanie lub próba obrony tego strzału mogłaby grozić odniesieniem kontuzji. Bośniak absolutnie nie dał Steinborsowi szans.
MOGŁO BYĆ ZNAKOMICIE
Arkowcy mogli i powinni być wściekli. Taktykę obrali dobrą i długo poprawnie ją realizowali. Nie utrzymywali się przy piłce, ale też nie potrzebowali tego, by stwarzać dobre, a czasem też znakomite sytuacje. Najlepszą, już tę z gatunku wyśmienitych, miał Kamil Antonik. On potrafi trafiać do siatki – pokazywał to już przed sezonem – i tym razem idealnie znalazł się między linią obrony a bramkarzem. Dostał wypieszczone podanie, zastanowił się i uderzył w tak sygnalizowany sposób, że wykreował bramkarza rywali Dente Stipicę na bohatera. To działo się jeszcze przy bezbramkowym remisie, młody zawodnik mógł dać swojemu zespołowi arcyważne trafienie.
Później jeszcze, już w samej końcówce, przez kilka minut wydawało się, że gdynianie wywalczyli rzut karny i będą mogli wyrównać w doliczonym czasie gry, ale po weryfikacji wideo okazało się, że Davit Skhirtladze zagrał ręką zanim został sfaulowany. Zamiast tego w 97. minucie gry Srdjan Spiridonovic wykorzystał fatalne, szkolne wręcz błędy defensorów Arki i ustalił wynik meczu na 2:0.
Trzeba gdynianom oddać, że walczyli. Jak zwykle nie poddawał się Michał Nalepa, ale to można po tym meczu powiedzieć o każdym z żółto-niebieskich. Problem jednak polega na tym, że to ponownie nie wystarczyło. Tym większa dla Arki szkoda, że miała momenty, w których była lepsza od Pogoni. Zabrakło skuteczności, pewnie też doświadczenia przy sytuacji Antonika, a w końcówce już wszystko się gdynianom posypało. Trener Zieliński musi teraz mocno główkować, bo na trzecią porażkę z rzędu na początek sezonu już pozwolić sobie nie można.