Porządna gra w ataku to za mało, kiedy przeciwnik ma Dominika Furmana, a obrona robi fatalne błędy. Piłkarze Arki przegrali z Wisłą Płock 1:4. Po lepszej atmosferze spowodowanej dwoma dobrymi meczami nie ma już śladu.
– Nikt w ekstraklasie nie jest faworytem – mówił przed meczem z Wisłą Płock Maciej Jankowski. Na papierze to jednak „Nafciarze” byli typowani do zwycięstwa i zagrali tak, jak oczekuje się od teoretycznie lepszego zespołu. Trudność w ocenie tego meczu sprawia fakt, że Arka momentami wyglądała naprawdę dobrze. Gdynianie próbowali ataków pozycyjnych, wymieniali piłkę pod polem karnym rywala i oddawali strzały, jak próba Azera Busuladzicia, który jednak niewiele się pomylił. Problem w tym, że choć Wisła nie broniła się wzorowo, to doskonale wykorzystała swoje atuty.
STAŁE FRAGMENTY GRY I KONTRATAKI
Po pierwsze – stałe fragmenty gry. Można wyśmiewać powołanie Dominika Furmana do reprezentacji Polski, ale fakty są takie, że ze stojącej piłki ma jedno z najlepszych – jeżeli nie najlepsze – podanie w lidze. Tak było też przy rzucie rożnym z 29. minuty – w polu karnym najlepiej odnalazł się Ricardinho i głową uderzył poza zasięgiem Pavelsa Steinborsa. Było ciężko, ale optymizmem mogły napawać wcześniejsze minuty, bo żółto-niebiescy prezentowali się porządnie. Tylko że nawet nie zdążyli ruszyć mocniej do odrabiania strat, a już mieli dwie bramki straty. Akcja zaczęła się lewą stroną Arki (swoją drogą dużo słabszy niż wcześniejsze mecz Jakuba Wawszczyka, jeszcze sporo nauki przed nim), piłkę strącił w polu karnym Piotr Tomasik, trafiła pod nogi Daniela Michalskiego, a on miał mnóstwo czasu, pełno miejsca i potężnym strzałem wpakował piłkę pod poprzeczkę.
Kręcił głową z niezadowolenia i chyba też z niedowierzaniem Marko Vejinović, kiedy schodził na przerwę. Arka popełniała w obronie karygodne błędy i choć jej gra z piłką była niezła, to do przerwy przegrywała 0:2.
ODSŁONIĘCI I SKARCENI
W drugiej części gdynianie ruszyli do odrabiania strat, ale znów zabrakło im mądrości, którą mieli gospodarze. Łatwo to powiedzieć, bo płocczanie prowadzili 2:0 i mogli spokojnie czekać na kontrataki, ale Arka nie ma prawa tak bardzo odsłonić się, jak zrobiła to w 59. minucie. Zwłaszcza że Furmanowi tym razem wyszło znakomite podanie w akcji. Uruchomił Tomasika, ten wpadł w pole karne i choć jego pierwszy strzał Steinbors jeszcze obronił, to poprawka prawą nogą była już skuteczna. Do końca meczu zostało pół godziny, a Arka przegrywała 0:3.
KONTROLA PŁOCCZAN
Ambicja – tego nigdy nie można było odmówić Michałowi Nalepie. On walczył, szukał możliwości i znalazł wspólny język z Marcinem Budzińskim. Na kwadrans przed końcem meczu dostał piłkę prostopadłą, wpadł w pole karne i precyzyjnie, przy dalszym słupku zmniejszył rozmiar strat. Jeszcze na chwilę ten gol ożywił Arkę, ale Wiśle dopisało wtedy szczęście. Już po chwili Davit Skhirtladze trafił w słupek, a minimalnie brakowało, żeby piłka odbiła się inaczej i wylądowała w siatce. Problem w tym, że kolejnych tak klarownych sytuacji już nie było. Gdynianie szukali możliwości, próbowali, ale na dobrze zorganizowaną defensywę płocczan to było za mało. Obrazu całego spotkania dopełnił już w ostatniej minucie doliczonego czasu gry Mikołaj Kwietniewski.
Arka dopiero co poprawiła nastroje meczem w Łodzi. Po niezłym spotkaniu z Piastem Gliwice – bezbramkowo zremisowanym przez nieskuteczność – wydawało się, że gdynianie wychodzą z kryzysu. Tymczasem Wisła Płock, nawet jeżeli będąca na fali wznoszącej, brutalnie zweryfikowała plany o marszu w górę tabeli. Dobre wrażenie po wygranej z ŁKS-em 4:1 wymazała już z pamięci porażka w Płocku 1:4.
Wisła Płock – Arka Gdynia 4:1 (2:0)
Bramki: Ricardinho 29′, Damian Michalski 35′, Piotr Tomasik 59′, Mikołaj Kwietniewski 94′ – Michał Nalepa 74′