„To jest bardzo trudny przeciwnik, takie spotkania są najtrudniejsze, to może być mecz-pułapka”. Piłkarze i trener Lechii starcie z Koroną zapowiadają trochę tak, jakby kielczanie byli jedną z najmocniejszych drużyn w lidze. To tylko kurtuazja czy rozsądna ocena rzeczywistości? Na początek trochę liczb. Korona to w ofensywie najbardziej beznadziejny zespół w lidze. Dwanaście strzelonych goli w 23 meczach – dramat. Druga w tej klasyfikacji Arka ma osiem trafień więcej – przepaść. Więcej goli strzelił też sam Jarosław Niezgoda, który zimą opuścił ligę. Flavio Paixao ma o trzy trafienia mniej od całego zespołu z Kielc, który ostatni raz z bramki cieszył się jeszcze w zeszłym roku. Ale… wtedy strzelił gola Pogoni Szczecin i wygrał 1:0. Pogoni, która zajmuje trzecie miejsce w tabeli i rzeczywiście jest jednym z najlepszych zespołów w lidze. Pięć dni wcześniej Korona – także zdobywając tylko jedną bramkę – z kwitkiem odprawiła Cracovię, aktualnego wicelidera. Jeszcze we wrześniu kielczanie wygrali z czwartym obecnie Śląskiem Wrocław. Oczywiście, 1:0. Ktoś spojrzy tylko na te trzy mecze i odruchowo powie „polskie Atletico Madryt!”.
SZARA RZECZYWISTOŚĆ
Codzienność w Koronie jest oczywiście zupełnie inna. Było 0:4 z Legią Warszawa i 1:4 z ostatnim w tabeli ŁKS-em. Było też 0:3 z Górnikiem Zabrze, 0:2 z Lechią czy Wisłą Kraków. Generalnie uzbierało się dwanaście porażek. Piętnaste miejsce w tabeli z czegoś jednak wynika. Dlaczego więc przytoczyliśmy wcześniejsze triumfy kielczan? Bo to właśnie tego typu spotkania mogą się obawiać gdańszczanie. O to chodzi, kiedy mówią „mecz-pułapka”. Faworyt jest jeden, nie ma prawa stracić punktów, a jednak kończy się minimalnym zwycięstwem słabeusza. – Kiedy gra się z zespołami z dołu tabeli, teoretycznie wydaje się, że powinniśmy ich łatwo pokonać, a takie mecze są najtrudniejsze. W nich można najwięcej stracić. Dla nas ważne są trzy punkty po porażce z Lechem, ale Korona nie ma nic do stracenia. Oni dadzą z siebie 150%, bo liga im ucieka – mówi obrońca, Rafał Kobryń.
ROZUMEM, NIE MIĘŚNIAMI
Zaangażowanie, „jazda na pośladkach”, „danie z wątroby” i inne tego typu frazesy będą pewnie padały w kontekście Korony. Zespół przebudowany, w którym są problemy finansowe (akurat to nie różni ich od Lechii) i walczący o utrzymanie, będzie opierał swoją grę na zaangażowaniu. To w Polsce może wiele dać, ekstraklasa często nie wymaga niczego więcej. Dla Lechii sposobem na zwycięstwo musi być coś innego. Nie ma sensu iść na wojnę fizyczną, lepiej Koronę rozpracować taktycznie. Na pewno nie można też „zagotować” się na boisku. – Wiemy, w jaki sposób do nich podejść. Na pewno wyjdą bardzo nabuzowani, a my musimy podejść do tego z głową. Zaangażowani, ale z głową. Różnych rzeczy można się spodziewać, bo oni są w dole tabeli. Jedziemy do Kielc i boisko będzie się tam „paliło”. Oni walczą o życie, a my musimy wykonać nasze zadanie, czyli przywieźć trzy punkty – kończy Kobryń.
KTO MA RACJĘ?
To jak to w końcu jest z tym „meczem-pułapką”? Rację mają piłkarze czy kibice mówiący, że Lechia do Kielc musi pojechać jak po swoje? Prawda leży pośrodku. Merytoryczne argumenty obronią i tezę zawodników oraz trenera, ale wystarczy rzut oka w tabelę, potem na składy i teza kibiców też się broni. Na papierze gdańszczanie są zdecydowanie mocniejsi i jeżeli chcą spokojnie wejść do górnej ósemki, nie mogą oglądać się na rywali pokroju Korony, tylko muszą po prostu „skasować” trzy punkty i wrócić do Gdańska. Ale czy ktoś się zdziwi, jeżeli do Gdańska wrócą po porażce z przedostatnim zespołem w tabeli?
Początek meczu Korona – Lechia w niedzielę o 12:30.