Niedosyt Arki, pokora Trefla i stępione rogi Polpharmy. Przedwcześnie kończymy sezon koszykarski

Zarząd Polskiej Ligi Koszykówki zdecydował się zakończyć sezon 2019/20. Za ostateczne przyjęto rozstrzygnięcia po 22. kolejce. Umiarkowanie zadowolony będzie szósty Trefl Sopot, niedosyt z pewnością odczuje czwarta Asseco Arka Gdynia, a Polpharma – choć kończy na ostatnim miejscu – na najbliższe miesiące spojrzy z wielką ulgą.

Sposobowi zakończenia sezonu towarzyszą spore kontrowersje. Nie wszystkie zespoły zdołały rozegrać 22 kolejki. Najbardziej pokrzywdzony w tej sytuacji jest Polski Cukier Toruń, który gdyby tylko „zdążył” zagrać dwa zaległe mecze, na pewno wyprzedziłby Asseco Arkę. A tak ma dwa punkty mniej i jest pozycję niżej niż mu się należało.

Mistrzem Polski został Stelmet Zielona Góra i jeśli w ogóle następuje konieczność stawiania pytania, czy zespoły zasłużyły na poszczególne pozycje, to z pewnością Stelmet prezentował najrówniejszą formę przez cały sezon i jego zwycięstwo w skróconych rozgrywkach wydaje się sprawiedliwe. Srebrny medal wywalczył Start Lublin – rewelacja sezonu, uczestnik Pucharu Polski i drużyna, która tak jak świetnie zakończyła, tak świetnie też zaczęła. Pamiętajmy, że na inaugurację koszykarze Davida Dedka pokonali panujący od kilkudziesięciu godzin zespół z Zielonej Góry.

Brąz przypadł Anwilowi i z pewnością ten klub – zdobywca ostatnich dwóch złotych medali – czuje się najbardziej pokrzywdzony, z jednoczesnym przekonaniem, że potrafiłby w play-offach zmienić układ sił. Trudno się dziwić – w poprzednich rozgrywkach Igor Milicić i jego drużyna, zajmowali zaledwie 4. miejsce w sezonie zasadniczym, siłę i dojrzałość pokazując dopiero w najważniejszych rundach pucharowych. Włocławianie pretensje mogą mieć jednak do siebie. Gdyby nie ulegli we własnej twierdzy Treflowi w meczu, który trudno było przegrać, dziś mieliby srebro.

NASZE DRUŻYNY

Niedosyt – to słowo klucz w kontekście zespołów z Pomorza. Asseco Arka rozbudziła apetyty po poprzednim sezonie, zwieńczonym świetną, wielowątkową walką w play-offach. W tym jednak już tak kolorowo nie było. Zdarzały się wpadki bardzo przykre – u siebie z GTK Gliwice i Stalą Ostrów Wielkopolski – i te, które można wybaczyć, ale które weryfikowały tegoroczną siłę brązowego medalisty poprzedniego sezonu. Nie udało się nic ugrać w Pucharze Polski, nie zachwycili gracze, obwoływani przed rozpoczęciem rozgrywek potencjalnymi gwiazdami. Hammonds, Emelogu, Moore, Upson? No tak szczerze, który z nich błysnął ponad przeciętność? Upson i Emelogu nie dotrwali do końca sezonu, mimo że kończymy rozgrywki z dwumiesięcznym wyprzedzeniem.

Bostic? Na pewno miał status, którego oczekiwał. Miał być gwiazdą i był gwiazdą. Ale nie taką jak rok wcześniej u boku Jamesa Florence’a. I nie taką gwiazdą, jak sam Florence. Nie bez przyczyny to ex-Arkowiec został wybrany w poprzednim sezonie MVP sezonu zasadniczego, a nie wyższy z Amerykanów. I choć trener Frasunkiewicz przekonywał nas, że ma świetnego gracza u boku, znakomitego obrońcę, to jednak trudno przyznać mu status równoważny z Florencem.

JAKOŚĆ POD KOSZEM

Trefl zakończenie sezonu przyjął z pokorą. Trener Stefański podziękował za walkę i chyba z szacunkiem odebrał wywalczone 6. miejsce. Bo z jednej strony to wielki sukces i puszczenie w niepamięć gehenny z poprzedniego, fatalnego roku. Z drugiej jednak o sopocianach trener Frasunkiewicz powiedział: „świetny zespół, który może być w TOP 4”. Niewiele mylił się Franc przez długą część sezonu. Wyborny początek i długie serie zwycięstw wywindowały Trefla niemal na szczyt ligowej tabeli i dopiero Start Lublin – będziemy to podkreślać, absolutna rewelacja ligi – w Hali 100-lecia wybił z głowy „Stefana” marzenia o pozycji lidera. Potem bywało różnie – kontuzje, przymusowe rozwiązanie kontraktu, wahania formy, ale i działania doraźne, które pokazały że „Stefan” potrafi myśleć perspektywicznie. Skuszenie Paliukenasa długim kontraktem było majstersztykiem, decyzją która naoliwiła lekko zapieczone tryby sopockiej machiny. Aż żal, że w Ergo Arenie więcej okazji nie dostał Darious Moten, bo na tle Śląska wyróżniał się fantazją „nadspotykaną” w polskiej Ekstraklasie.

Niedosyt? W przypadku Trefla też. Bo z Paliukenasem i Motenem to byłby – kto wie – może nawet czarny koń zmagań kwietniowo-majowej kampanii.

DIABEŁKI NIE POKAZAŁY ROGÓW

Kłopoty Polpharmy wyczułem już podczas przedsezonowych meczów na turnieju w Skarszewach. Jeden z członków sztabu szkoleniowego powiedział mi wówczas: „Edge się nie nadaje. Zawodnik na pozycji nr dwa powinien ratować zespół w kluczowych momentach, a nie oddawać piłkę kolegom”. Sprawdziło się. Darnell Edge szybko został odesłany do domu, razem z nim posady nie utrzymali Marcin Lichtański i jego asystent Marcin Kloziński, który sam poprosił o rozwiązanie kontraktu. Niestety zanim przyszło lepsze, drużyna poprzegrywała wszystko, co mogła i osiadła na dnie ligowej tabeli. Sprowadzony do Starogardu Marek Łukomski stał się pupilem kibiców, jego nazwisko skandowane było przed, w trakcie i po meczach. Co tak urzekło fanów? Charakter trenera, zapewnienia, że będzie lepiej i zwycięstwa osiągnięte przy jednoczesnym permanentnym deficycie wykonawców.

Zażartowałem na jednym z treningów do szkoleniowca Łukomskiego, trochę przekomarzając się: trenerze, jest was tak mało… Mam wrażenie, że jakbym ubrał strój i trochę pobiegał, to bym się wam przydał. Łukomski odparł śmiertelnie poważnie: Ty się nie śmiej… tak by było.

Ta analiza miała nas nieco oddalić od nadużywanego i groźnego słowa koronawirus. I chyba się udało. Co nie znaczy, że pandemię chcemy lekceważyć. Nie, po prostu chcieliśmy pamiętać o wysiłku, pięknych meczach, niespodziankach i gwiazdach ligi, które umilały nam czas w tym sezonie. Szkoda, że tak się skończyło, jednocześnie niech nauczy to nas dużej pokory, refleksji i wiary w lepsze, spokojniejsze jutro.

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj