Fajerwerków znów nie było, zwycięstwo – znów jest. Lechia na barkach Dusana Kuciaka piąty raz w sezonie ograła Piasta

Są takie dni, kiedy nie idzie. Nie ma polotu, inwencji, kreatywności, wszystko przychodzi z trudem. W takich chwilach zyskują ci, który potrafią pomimo wszystko wykonać zadanie, przetrwać, wyszarpać. Taka właśnie jest Lechia, która znów nie porwała, znów miała spore trudności, ale znów skończyło się tak samo – zwycięstwem 1:0 na pożegnanie Filipa Mladenovicia. Mistrz z brązowym medalistą i zdobywcą Pucharu i Superpucharu Polski. Dwa zespoły, które w swoich szeregach mają jakościowych piłkarzy i bezsprzecznie należą do ligowej czołówki. Po meczu Lechii z Piastem można było obiecywać sobie sporo, a emocje podgrzewali też wracający na trybuny kibice. I co? I, drodzy państwo, nic. Pierwsze trzydzieści minut było fatalne. Piast – jeden celny strzał, nic szczególnego. Lechia – w ataku dramat, bez celnego strzału, jedyną inicjatywą były marne dośrodkowania.

BŁYSKI ZE GOMESA I KUCIAKA

Potem coś drgnęło, głównie za sprawą Ze Gomesa, który najpierw spróbował z dalszej odległości, ale słabo, a chwilę później ładnie mierzył pod poprzeczkę, ale Plach nie dał się zaskoczyć. Piast odpowiedział dwoma groźnymi akcjami, które sytuacyjnie obronił Dusan Kuciak. Wydawało się, że w takiej sielskiej atmosferze zakończy się pierwsza połowa, ale Lechia ruszyła z kontrą jak za starych dobrych czasów. Zapoczątkował ją Filip Mladenović, dograł na prawą do Jaroslava Mihalika, który perfekcyjnie obsłużył Flavio Paixao, a Portugalczyk zapakował piłkę do siatki. I byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że napastnik uderzył piłkę głową, potem ręką i dopiero wpadła ona do bramki. Gdyby nie VAR, sytuacja była niemożliwa do wychwycenia. Na powtórkach była jednak klarowna. A Mihalik do Flavio może mieć uzasadnione pretensje, bo zmarnowanie takiej okazji to kradzież z asysty. Podsumowując pierwszą połowę – początkowe trzydzieści minut było tragiczne, potem zrobiło się ciekawie i Lechia mogła kończyć ją w naprawdę dobrej sytuacji, ale koncertowo zepsuł to Flavio.

CONRADO ZROBIŁ RÓŻNICĘ

Ale tendencja była już dobra i to na tyle, że gdańszczanie mocno ruszyli od początku drugiej części. Ze Gomes chyba co prawda nie wie, że istnieją inne możliwości rozegrania akcji z lewej strony niż zejście na prawą nogę i strzał, ale nogę ma całkiem nieźle ułożoną i w końcu zacznie wchodzić (byle zdążył do końca sezonu). W 54. minucie trafił w słupek. Później niestety wróciliśmy do powolnego wymieniania podań, ale plus był taki, że inicjatywę miała Lechia. Gospodarze szukali miejsca na skrzydłach, swoją dynamikę wykorzystywać próbowali wprowadzeni Conrado i Kenny Saief. I w końcu to pierwszy z wymienionych zrobił różnicę, który w polu karnym lepiej się ustawił i wpadł w niego Uros Korun. Sędzia Tomasz Kwiatkowski podyktował rzut karny, a Flavio zrobił to, co potrafi najlepiej. Lechia prowadziła 1:0.

DUSAN TO FUNDAMENT

A mógł to być gol na remis, bo niewiele wcześniej oko w oko z Kuciakiem znalazł się Jorge Felix. Kuciak wytrzymał ciśnienie, do końca stał na nogach i zgasił strzał jak wytrawny środkowy bloku. Z resztą Dusanowi należy się kilka zdań więcej, bo w 85. minucie znów pokazał, ile znaczy dla Lechii, „wyciągając” kolejną setkę Piasta. Często na boisku zwraca się uwagę na Łukasza Zwolińskiego, Flavio czy Conrado – i słusznie. Ale nie można zapominać, że fundamentalną postacią tego zespołu jest bramkarz.

SERBSKI WOJOWNIK ODCHODZI

Trzeba też powiedzieć kilka słów o Filipie Mladenoviciu, chociaż pewnie na dłuższe pożegnanie przyjdzie czas. To był jego ostatni mecz w Lechii, obrońca został pięknie pożegnany. Miał swoje wady, miał też kupę zalet i dlatego był jedną z najważniejszych postaci w najlepszym w historii sezonie Lechii. Przede wszystkim był wyrazisty, jak biegł do kontry, to na całego. Jak kłócił się z sędziami i rywalami – to samo. W Gdańsku na pewno zostanie zapamiętany, bo zasłużył.

Wracając do meczu, Piast w ostatnich minutach przeważał, Lechia skupiła się na wybijaniu piłki w stronę Flavio, ale efekt był taki, że gliwiczanie nie stworzyli szczególnie dobrych sytuacji. Raz Saief wystawił piłkę na strzał rywalowi, ale Hateley uderzył wysoko nad poprzeczką. Poza tym, choć goście byli przy piłce, niczego groźnego nie stworzyli, chyba że nazwiemy tak przewrotkę,  po której piłkę „w zęby” złapał Kuciak.

Lechia znów nie zachwyciła, ale zrobiła to, co było najważniejsze, zdobyła trzy punkty. Taką drużynę znamy – konsekwentną, pragmatyczną, grającą na zero z tyłu. Taka drużyna dała Lechii wielkie sukcesy w poprzednim sezonie i kto wie, może w tym znów się uda. Przesłanki, by tak myśleć, na pewno są.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj