Dwie różne połowy rozegrała w Lubinie Lechia. W pierwszej była nerwowa, popełniała proste błędy i przegrała tę część meczu 0:1. W drugiej zdominowała rywala, stwarzała okazję, ale zabrakło jej jakości. To wystarczyło na wygranie tej połowy 1:0, a w ostatecznym rachunku był remis 1:1. Każdemu zdarzy się czasem spóźnić na mecz. Ktoś stał w korku, komuś przedłużyło się spotkanie w pracy, a ktoś inny poszedł jeszcze po herbatę. Nic wielkiego. Gorzej wygląda sytuacja, jeżeli w tym meczu ma się do odegrania ważną rolę, na przykład środkowego pomocnika, a przy stałych fragmentach jest się odpowiedzialnym za dobrze grającego głową kapitana rywali. Wtedy spóźnienie może być bardzo kosztowne. I w meczu Zagłębia z Lechią na pierwszy gwizdek spóźnił się Tomasz Makowski. Trzecia minuta, dośrodkowanie z rzutu rożnego Filipa Starzyńskiego i z dużym komfortem do siatki trafia Lubomir Guldan.
Makowski oczywiście na boisku był, był nawet niedaleko Guldana, ale czy można powiedzieć, że krył go przy tym stałym fragmencie? Nie, środkowy pomocnik po prostu nie dał rady. W dodatku Makowski prawie zapewnił Zagłębiu drugiego gola, bo po jego stracie świetną okazję miał Starzyński, ale tym razem skórę uratował Lechii Dusan Kuciak.
RUSZYLI DO PRZODU
Widać więc, że początek był fatalny, bo gdańszczanie od razu musieli odrabiać straty. No i ruszyli do przodu, Zagłębie poza wspomnianą stratą Makowskiego w pierwszej połowie niczego już nie stworzyło. Ale o Lechii też wiele dobrego nie można powiedzieć. Z jednej strony szukała dziur w obronie Zagłębia, ale im bliżej bramki Dominika Hładuna, tym większy był paraliż w poczynaniach biało-zielonych. Najlepszą okazję wykreowali po szybkiej akcji i dośrodkowaniu z prawej strony Flavio Paixao, który idealnie wycelował na nogę Conrado. W jaki sposób Brazylijczyk nie skończył tego golem? Nie mamy pojęcia. Przed przerwą z rzutu wolnego próbował jeszcze Jarosław Kubicki, ale choć uderzył w światło bramki, to nie był to groźny strzał. O estetykę zadbał Hładun, który rzucił się „na notę”, inny bramkarz złapałby to pewnie w koszyczek.
Druga połowa to już inna historia. Lechia miała więcej dokładności w ataku i pojawiły się od razu konkrety. Było uderzenie Omrana Haydarego, mocne, efektowne, ale obronił Hładun. Okazję po stałym fragmencie miał Fila, ale spudłował, nieco koślawej przewrotki szukał też Łukasz Zwoliński. Ostatecznie pomocną dłoń podał Lorenco Simić, który generalnie rozgrywał bardzo porządny mecz. W jednej sytuacji ruszył jednak z takim impetem, że kiedy minął się z piłką, dosłownie staranował Zwolińskiego. Sędzia obejrzał sytuację przy monitorze VAR i podyktował rzut karny, który na gola zamienił Flavio.
BYŁY TEŻ BŁĘDY
Trzeba też odnotować kolejny poważny błąd w obronie, tym razem autorstwa Kuciaka. Źle wybijał piłkę, przejął ją Starzyński i oddał do Saszy Żivca, Kuciak wyszedł jednak z bramki i sam naprawił to, co zepsuł. Warto też dodać, że Tomasz Makowski po przerwie wyglądał zupełnie inaczej. Pewny w odbiorze, aktywny w ataku, nie było śladu po błędach z pierwszej części gry.
Lechia zagrała dwie różne połowy. Pierwsza nerwowa, niedokładna, z błędami. Druga z animuszem, inicjatywą, ale tylko jednym pomysłem – wrzutkami w pole karne. To wystarczyło na jednego gola i taką samą liczbę punktów.