Katastrofalny mecz w ofensywie, bardzo słaby – choć też pechowy – w obronie. Piłkarze Lechii w Poznaniu zaprezentowali się dramatycznie. Nie zagrozili Lechowi, w tyłach kilkukrotnie dali się zaskoczyć i ostatecznie zasłużenie polegli 0:3. Kadra Lechii nawet w najmocniejszym wydaniu nie rzuca nikogo na kolana. Piotr Stokowiec w tym sezonie wyciska z niej więcej niż można byłoby się spodziewać. Ostatnio w dodatku stracił kilku podstawowych zawodników, bo kontuzje, choroby, kartki. I oczywiście, od mocno osłabionego zespołu nie można wymagać cudów. Ale można oczekiwać, że chociaż raz spróbuje przestraszyć rywala. Że zaangażuje w mecz bramkarza drużyny przeciwnej, że sprawdzi, kto w ogóle stoi między słupkami. A Lechia w Poznaniu tego nie zrobiła.
Pierwszy kwadrans był bardzo optymistyczny. Gdańszczanie założyli wysoki pressing, zaskoczyli gospodarzy, wyglądało to bardzo dobrze. Później z każdą minutą było gorzej, Lech przejął inicjatywę, ale też niczego wielkiego nie wykreował. Jak powiedział w przerwie Jakub Kamiński, oba zespoły się „czaiły”.
LECH RUSZYŁ, LECHIA STAŁA
Problem w tym, że po przerwie Lech przestał się czaić, a Lechia dalej próbowała to robić. W dodatku brakowało jej szczęścia. 52. minuta, dośrodkowanie Tymoteusza Puchacza, tor lotu piłki zmienia Karol Fila, przez to przelobowany zostaje Dusan Kuciak. Akcję skutecznie zamyka Michał Skóraś, a o jego komfort zadbali Rafał Pietrzak i Conrado. Pierwszy był zupełnie niezorientowany i zaskoczony tym, że rywal w ogóle doszedł do strzału, drugi z komfortowej pozycji oglądał, jak radzą sobie koledzy w obronie. Udziału w akcji postanowił nie brać.
Chwilę później nierozważnie zachował się Mario Maloca, zaatakował w polu karnym Mikaela Ishaka, trafił go w nogę, a sędzia przy wsparciu VAR-u podyktował „jedenastkę”. Ishak zrobił to, czego Tomasz Jodłowiec w poprzednim meczu nie potrafił.
KOLEJNY CIOS I CZAS WPROWADZIĆ MŁODYCH
Piotr Stokowiec zareagował zmianami, chciał dać impuls, ale jego zespół nie zdążył poważnie zagrozić Lechowi, a już strata była trzybramkowa. Jakub Kamiński świetnie wyprowadził kontratak, dograł do Daniego Ramireza, a ten nie dał szans Kuciakowi, mając przy tym nieco szczęścia, bo piłkę trącił jeszcze Bartosz Kopacz. 0:3, nie ma czego zbierać. Można wprowadzić tych, którzy na grę zazwyczaj liczyć nie mogą. Pojawili się więc Filip Koperski i Egy Maulana Vikri. Może to szokujące, ale cudów na boisku nie dokonali.
Powtórzmy raz jeszcze. Lechia była osłabiona, Lechia nie była faworytem tego meczu i pewnie jej zwycięstwo byłoby dużym zaskoczeniem. Gdańszczanie mają pewne argumenty na swoją obronę, ale trudno usprawiedliwić to, jak zaprezentowali się w ofensywie. Obrońcy Lecha wyglądali jakby przyjechali z lepszego piłkarskiego świata, a przecież dopiero co przyjęli trzy gole od Rakowa Częstochowa. Gdańszczan stać było na kilka anemicznych prób, sporo dośrodkowań z rzutów wolnych i właściwie jeden poważniejszy strzał Malocy, który i tak był niecelny. Tak o miejsce w czołowej czwórce walczyć nie można.