„Mieli tylko 26% skuteczności za dwa punkty. Tak nie można wygrać meczu”. Czyli opowieść o tym, jak Czarni pokonali Anwil

Grupa Sierleccy Czarni Słupsk pokonała Anwil Włocławek 80:75, czym wprawili w osłupienie miejscowych kibiców, swoich fanów i komentatorów. Przerwana jedną pechową porażką seria zwycięstw beniaminka Energa Basket Ligi trwa.

Włocławek to miasto koszykówki i nie da się tego w żaden sposób zakwestionować i podważyć. Ponad 110 tysięczna miejscowość na Kujawach żyje tym sportem i traktuje się go tu bardzo poważnie. Przyjeżdżając do miejscowej hali sportowej, nazwanej trochę prowokacyjnie „Halą Mistrzów”, każdy rywal musi czuć presję nadchodzącego nadzwyczajnego wydarzenia. Kto tej presji na wstępie ulegnie, w zasadzie nie ma co marzyć o sukcesie w meczu z Anwilem.

Znaczna część kibiców z Włocławka od pewnego czasu traktuje rywali ze Słupska z pewną dozą szacunku. Mniejsza część wita w sposób wulgarnie ubliżający, ale chyba z podszytym respektem w tle. Na pewno obie grupy kibiców z Włocławka życzyły sobie tego dnia jednego – zwycięstwa pewnego i przekonującego, a najlepiej przygniatającego. A to ze względu na, tkwiący jak zadra na honorze, słynny już, historyczny pojedynek sprzed czterech lat, kiedy to atakujący aż z ósmego miejsca w tabeli ówcześni Czarni wyeliminowali rozstawiony z numerem jeden Anwil w I rundzie play-off.

WYSTARTOWALI JAK PRZED LATY

Od początku meczu obie drużyny rzuciły się na siebie jak gdyby była to nie siódma kolejka ligi, ale mecz numer sześć słynnego play-off z roku 2017. Choć wszyscy, a najbardziej obecni Czarni, zaklinają się, że nic ich z przeszłością nie łączy. Gospodarze grali mocno w obronie, dyktując szybkie tempo gry. Trener Anwilu Przemysław Frasunkiewicz już w szóstej minucie wpuścił na boisko dziewiątego z kolei zawodnika, licząc chyba na zaskoczenie i wymęczenie grającego stosunkowo wąską rotacją graczy trenera Czarnych Mantasa Cesnauskisa.

Po meczu trener Frasunkiewicz zwrócił uwagę, że jego zespół rzucał w tym meczu tylko 13 rzutów wolnych, a Czarni aż 34. – Nie wiem, może rywale byli dziś bardziej agresywni niż my i wymuszali te faule – zastanawiał się Frasun-kiewicz. To było chyba mrugnięciem okiem, bo to właśnie przez zadziorność Anwilu w obronie w pierwszych minutach Czarni zupełnie nie mogli przedrzeć się pod obręcz twardo grającego rywala. Nie mówiąc już o oddaniu skutecznego rzutu.

AS Z RĘKAWA

Licznik więc stosunku rzutów celnych do rzutów oddanych za dwa punkty wyglądał na początku meczu następująco: 0/5, 1/9, 2/11. Na pocieszenie zostawały ważne i dające punkty rzuty, oddawane po faulach z linii osobistych, ale gracze Czarnych trafiali zaledwie co drugi taki rzut, więc rywal szybko zbudował sobie niewielką przewagę. Niewielką, bo słupszczanie wyciągnęli broń z jakie dotąd nie słynęli – rzuty trzypunktowe.

W tym elemencie gry Czarni ze wskaźnikiem 29 proc. błąkali się na dole rankingu statystycznego zespołów ligowych. To zmyliło chyba rywala i dowiodło, że wyciągnie zbyt daleko idących wniosków po zaledwie sześciu kolejkach jest przedwczesne. Tym razem z niesamowitych czasami pozycji trafiał nie tylko, jak zwykle, Bo Beach, ale także inni gracze, w tym nawet słabo rzucający Billy Garrett. W statycznej pozycji „rzut za trzy” zapisali się wszyscy gracze Czarnych poza centrami – Kalifem Youngiem i Mikołajem Witlińskim. I to właśnie słupskie trójki zostały „obciążone” we Włocławku winą za piątkową porażkę, co jest oceną nie do końca prawdziwą a już na pewno nie sprawiedliwą.

ŚWIETNI NA WIELU PŁASZCZYZNACH

Czarni byli świetni w wielu innych elementach gry. Byli lepsi od Anwilu w walce na deskach (wygrane zbiórki 41:39), zbiór-kach w ataku (13:11), asystach (15:13) i blokach (3:2). Tyle statystyki, bo Czarni byli tego dnia także świetnie przygotowani taktycznie. Akcje były dobrze ustawione, a dobre zasłony dawały rzucającym z dystansu przestrzeń do ważnych, a celnych trafień. W drugiej kwarcie kilka kontr i niezłych zachowań w ataku dały Czarnym prowadzenie 34:28 po trójce Garretta w 16 minucie.

W tym momencie na trybunach wiedziano już, że łatwo z Czarnymi znowu nie będzie, mimo że Anwil ma kilku klasowych graczy, od znakomitego Kyndalla Dykesa począwszy, po rzetelnego i pewnego podkoszowca Luka Petraska, który długimi minutami ciągnął grę Anwilu. Z kolei wchodzący z ławki rezerwowych Jonathan Mathews mógłby być gwiazdą w wielu czołowych zespołach PLK.

TRZECIA CZĘŚĆ WIECZORU MARZEŃ

Nad historią trzeciej kwarty można się rozpływać w komplementach. Niesamowita walka z obu strony, wielkie pokłady ambicji i talentu, płynne i efektowne akcje. Punkt za punkt, rzuty, dobitki, przechwyty, zbiórki. Koszykówka na poziomie, jakiego polska liga potrzebuje jak tlenu. Te 10 minut pisało własną, ciekawą historię. Kiedy mecz wchodził w decydującą fazę, a wynik wciąż oscylował wokół remisu, trenerzy wyciągali wszystkie możliwe atuty.

Co niesamowite, to Czarni mieli ich więcej. Wyciągnęli z rękawa m.in. coś najmniej chyba spodziewanego – Bartosza Jankowskiego i Dawida Słupińskiego. Koszykarzy urodzonych na Kujawach i wychowanych sportowo we Włocławku. Obaj rzucili razem w tej odsłonie trzy trójki. Słupiński dodał swojej dodatkowego blasku, trafiając równo z syreną, kończącą kwartę zakończoną remisem 23:23, ale i prowadzeniem Czarnych w całym meczu 65:59. Krewni, byli trenerzy i wychowawcy obu graczy obecni na trybunach pękali z dumy, choć nie sympatyzowali z tymi, którzy pogrążali miejscowy zespół. Po tych celnych rzutach z dystansu słupska ławka rezerwowych wprost eksplodowała radością, dowodząc, jak wielka siła tej drużyny tkwi też w świetnej atmosferze w jej wnętrzu.

OSTATECZNA ROZGRYWKA

Decydujące minuty IV kwarty do złudzenia przypominały mecze słynnego play-off z sezonu 2016/2017. Na każdy zryw gospodarzy goście mieli odpowiedź. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Zupełnie „zniknęli” liderzy Anwilu, Dykes i dynamiczny Kavel Bigby-Williams, a Petraskovi nie szło już tak dobrze. Cesnauskis zadziwiał, grając długie minuty aż czwórką Polaków na boisku, Słupiński, Jankowski, Musiał i Witliński, kierowaną przez Klassena. Czarni stali się trudni do zatrzymania, mając oparcie w graczach teoretycznie drugiego planu. Dwie trójki z rzędu „uciszające halę” trafili znowu Jankowski i Słupiński, aż zrobiło się 69:59 dla Czarnych.

Czas upływał i wygrana była na wyciągnięcie ręki. Mecz mógł się rozstrzygnąć na korzyść Czarnych nieco wcześniej niż w ostatniej, dramatycznej minucie. Jednak świetny, może nawet najlepszy gracz po stronie Czarnych Garrett koniecznie chciał przypieczętować wygraną osobistym pojedynkiem z renomowanym rywalem. Jak to zwykle bywa, nie mogło się to udać. Jego decyzje był złe, brakowało podań do kolegów, a wymuszone rzuty były przez to niecelne. Co bardzo dobrze świadczy o koszykarzu, sam przyznał po spotkaniu, że zachował się niewłaściwie. – W końcówce nie grałem dobrze. Selekcja moich rzutów była fatalna. Ale jesteśmy drużyną zwycięzców i znaleźliśmy sposób na wygraną – mówił Garret.

Taka autorefleksja to rzecz wciąż rzadka u graczy, więc dobrze rokuje to na przyszłość tego dobrego i ważnego dla Czarnych koszykarza.

ODRABIANIE STRAT

Tymczasem błędy Garretta spowodowały, że niepoddający się do końca Anwil zerwał się jeszcze raz do odrabiania strat. Rozszalał się Mathews, wzmógł się potężnie doping w hali i Anwil wyszedł na prowadzenie 75:74. W tym kryzysowym momencie z całą pewnością nie poradziłoby sobie we Włocławku 9 na 10 zespołów grających w „Hali Mistrzów”. Czarni nie ulegli jednak tej presji.

A to za sprawą m.in. Jakuba Musiała, gracza, który od kilku spotkań po prostu czaruje swoją grą. Musiał cudownym rzutem trzypunktowym natychmiast odebrał gospodarzom prowadzenie i sprawił, że Anwil znowu został przyparty do muru. I zabrakło mu już tchu aby wywalczyć wygraną. W meczu obrazowo określanym jako oddzielającym chłopców od mężczyzn górą byli Czarni.

POROZMAWIAJMY O WYGRANEJ I PRZEGRANEJ

Na pomeczowej konferencji prasowej trener Frasunkiewicza minę miał nietęgą, nie był rozmowny i wyraźnie bił się z myślami. Nie tylko przegrał, ale został pokonany taktycznie przez wieloletniego kolegę z jednej drużyny. Sympatia na linii Frasunkiewicz–Cesnauskis nie była dla tego pierwszego żadną osłodą. Ani to, że Frasunkiewicz, były koszykarz Czarnych, to postać w Słupsku lubiana i poważana. Podczas całej konferencji Franz dobitnie wypowiedział tylko jedno zdanie, za to przekonujące logiką i prostotą: „Jeśli grasz mecz na szczycie, to nie dziw się, że rywal trafia trudne rzuty. Musisz być na to przygotowany”.

To była nie tylko wypowiedź celna, ale nieświadomy chyba komplement w kierunku drużyny ze Słupska, bo to opinia doceniająca rywala. z kolei trener Czarnych znów mówił o charakterze, jako praprzyczynie wygranej, od razu sam zastrzegając, iż zdaje sobie sprawę, że zaczyna być w tej powielanej opinii nudny. Ale będzie powtarzał w kółko, że wyjście z trudnych momentów przekuwa się w sukces.

„TAK NIE MOŻNA WYGRAĆ MECZU”

Petrasek, najlepszy gracz gospodarzy, z niedowierzaniem spoglądał na wydruk statystyk. – Rywale mieli tylko 26-procentową skuteczności za dwa punkty. Tak nie można wygrać meczu – dziwił się Amerykanin.

Rzeczywiście. Ważni strzelcy Czarnych, Bo Beach i Marek Klassen, nie trafili w tym meczu ani jednego rzutu za dwa punkty, a oddali ich wspólnie dziesięć. Za to byli autorami pięciu z 14 trójek zaaplikowanych rywalom. Klassen dodatkowo miał sześć asyst, ale przede wszystkim skutecznie ograniczył swojego doświadczonego vis a vis Kamila Łączyńskiego, który w tym meczu nie zdobył choćby punktu i był autorem straty, która ostatecznie pogrążyła Anwil. Osiem sekund przed końcem nie był w stanie skutecznie wprowadzi z autu piłki do gry w ciągu przepisowych pięciu sekund.

SKĄD SIĘ TO BIERZE I CO TERAZ BĘDZIE

Piękny sen Czarnych trwa. Zaliczyli kolejne efektowne zwycięstwo, miłe dla oczu i wlewające miód w serca kibiców. Zadziwia luz, z jakim przychodzą im te ciężko przecież wywalczone wygrane, bo jest to luz pozorny, okupiony pracą. Mogłem się o tym osobiście przekonać. Rozpoczynający się o 10:00 trening poranny zespołu powinien skończyć się około 12:00 pomyślałem, wybierając się na rozmowy z koszykarzami do audycji. Nic bardziej mylnego. Odbywany na koniec zajęć trening rzutowy rozpoczyna się kwadrans przed południem, trwa bite 45 minut i dla obserwatora z zewnątrz może nużyć. Rzuty za trzy punkty trenują bez wyjątku wszyscy, na tych samych zasadach. Mecz z Anwilem wyjaśnił nam, po co i dlaczego.

Zawodnicy nie wydają się być tym reżimowym podejściem ani znużeni, ani zmęczeni. Odwrotnie. W końcówkach meczów to słupszczanie wyglądają na tle rywali dobrze fizycznie, mają energię i zapas sił. Ze zmęczenia opadają dopiero po końcowej syrenie, dokładnie tak, jak powinien funkcjonować profesjonalny sportowiec, który dał z siebie wszystko. A w nagrodę za efektowne zwycięstwo czekają na niego: osobista satysfakcja, uwielbienie fanów, docenienie komentatorów i, w przypadku Czarnych, skromna premia finansowa. Premia, na którą podskakujący z radości po meczu we Włocławku prezes klubu Michał Jankowski jest, jak zapewnia, przygotowany. Oczywiście z zastrzeżeniem, że zwycięstwa te nie będą miały do końca rundy zasadniczej charakteru masowego, bo byłoby to dla tegoż budżetu kłopotem. Ale kłopotem, którego wszyscy bez wyjątku sobie życzą.

Anwil Włocławek – Grupa Sierleccy Czarni Słupsk 75:80; kwarty: 19-16, 17-26, 23-23, 16-15

Anwil: Dykes 18, Bigby-Willimas 9, Bell 6, Łączyński 0, Petrasek 18(2×3) oraz Olesiński 3, Mathews 19(3), Bojanowski 2, Kowalczyk 0, Woroniecki 0,

Czarni: Garrett 22(2×3), Jankowski 10(3), Beech 15(3), Klassen 9(2), Witliń-ski 7 oraz Musiał 6(2), Słupiński 6(2), Young 5

Krzysztof Nałęcz/mk
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj