Korespondencja z Wiednia. Rapid to nie Real, a Kaczmarek potrafi zmienić zdanie

(Fot. Tymoteusz Kobiela)

To nie była żadna odsiecz, cud nad Dunajem czy mozartowski koncert Lechii. Remis z Rapidem nie jest rezultatem rewelacyjnym, ale dobrym – na pewno tak. Robota została wykonana i jest to robota bardzo dobrej jakości. Ale to też dopiero połowa drogi.

Trudno być optymistą przed jakimkolwiek meczem polskiego zespołu w Europie. Traumy z poprzednich edycji robią swoje. Dziś obawiamy się już każdego, demonizujemy zespoły słabe, a większe marki zrównujemy niemal ze światową czołówką. Różnica klas na papierze musi być naprawdę duża, by obsadzić polski zespół w roli faworyta. Taką sytuację widzieliśmy w dwumeczu z Akademiją Pandew, wygranym nie bez problemów, co tylko stan wiecznego pucharowego lęku pogłębiło. Perspektywa wyjazdu do Wiednia nie malowała się w bajkowych kolorach.

Ale Rapid rozczarował. Na papierze była to młoda drużyna, prowadzona przez trenera, o którym możemy powiedzieć to samo, ograna w europejskich rozgrywkach i mająca oczywiście wyższą jakość indywidualną. W rzeczywistości okazało się, że ten zespół gra prosty, momentami prymitywny wręcz futbol. Szuka najłatwiejszych rozwiązań, dróg na skróty. Nic w tym ekscytującego.

Oczywiście, deprecjonowanie tej drużyny przed rewanżem byłoby kompletną bzdurą, ale – jak czujnie stwierdził jeden z lokalnych trójmiejskich dziennikarzy – żaden z tego Rapidu Real Madryt. Coś w tym rzeczywiście jest.

KACZMAREK KONSULTOWAŁ SIĘ Z PIŁKARZAMI

Imponująco zaprezentowała się Lechia. Nie chodzi o sam suchy wynik, który jest przecież korzystny. Gdańszczanie musieli zagrać tak, jak grać na co dzień nie mają. To musiał być futbol wyrachowany, trzeba było kalkulować i – przy ewentualnych stratach – ograniczać ich wielkość. Nie tak wygląda DNA Tomasza Kaczmarka, który powtarza jak mantrę, że futbol jest dla ludzi i jego zespół ma grać w sposób ekscytujący. Musiał sobie poniekąd zaprzeczyć. I zrobił to.

Kilka miesięcy temu szkoleniowiec bardzo konkretnie artykułował, że Kristers Tobers nie jest dla niego materiałem na defensywnego pomocnika, choć ten grał już na tej pozycji w reprezentacji Łotwy. – Ja zawsze się uczę i nigdy nie będę zamykał się na swoje pomysły – odbił piłeczkę szkoleniowiec, kiedy przypomniałem mu tamtą konwersację. – Latem Kris grał w kadrze na tej pozycji i wyglądał bardzo dobrze, podobał mi się. W ostatnim sezonie w kilku wyjazdowych meczach czegoś nam brakowało, graliśmy zbyt miękko. Musieliśmy pewne rzeczy dopasować. Już zaczynając okres przygotowawczy chciałem spróbować Tobersa na tej pozycji, ale był kontuzjowany. Do tej próby doszło dzisiaj. Czasem trzeba zaryzykować. Dzień przed meczem rozmawiałem z doświadczonymi zawodnikami i wiedziałem, że wszyscy mu ufamy. Czułem, że to może być właściwy ruch – wyjaśnił.

LECHIA PRZYJĘŁA WARUNKI

Lechia zaimponowała też konsekwencją i determinacją. Wysiłek nie mógł podlegać jakimkolwiek negocjacjom. Trzeba było ten mecz wyrwać, wybiegać, wywalczyć łokciami. Rapid zaproponował grę fizyczną, brzydką, Lechia te warunki przyjęła i dała radę. Miała swój świetny moment, nie udało się tego skapitalizować w postaci bramki, a kiedy przyszło cierpieć na boisku, biało-zieloni poradzili sobie i z tym wyzwaniem.

No i szczęście, jeden z najbardziej bagatelizowanych czynników w futbolu. Doświadczony, skuteczny napastnik, kapitan zespołu nie trafia do pustej bramki – no nie da się tego wypracować. Szczęście pomogło w momencie, w którym nawet Dusan Kuciak stracił zimną krew i przez kilka minut był niepewnym punktem, co nie zdarza się mu niemal nigdy. Szczęście miał też przecież Rapid, bo interwencja Hedla przy strzale Flavio to fart w czystej postaci.

To może być mecz, który za jakiś czas określimy jako historyczny. Niepozorny bezbramkowy remis, który niczego nie gwarantuje. Lechia udowodniła – również sama sobie – że potrafi. To duża wartość, która może zaprocentować w przyszłości.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj