Arka jak bocian – piękna u góry, biedna na dole. Gdynianie przegrali „wygrany” mecz

(fot. Krzysztof Mystkowski / Agencja KFP)

Trudno wyjaśnić, w jaki sposób Arka nie wygrała z Chrobrym. Gdynianie długo byli lepsi, prowadzili dwiema bramkami i mieli rywala na linach. Zabrakło spokoju, pragmatyzmu. Żółto-niebiescy pozwolili rywalom uwierzyć, a ci skrzętnie to wykorzystali. Ostatecznie Chrobry wygrał w Gdyni 4:3.

Arka w meczu z Chrobrym wyglądała jak bocian. Wszystko, co najlepsze, było u góry. Piękne skrzydła, smukła szyja, imponujący dziób. Jest dostojnie i elegancko. Tak było też w gdyńskim zespole. Janusz Gol momentami podczas budowania akcji wyglądał jakby przyszedł pograć z młodszymi kolegami. Popisał się w 22. minucie. Najpierw odebrał piłkę, potem ograł jednego z rywali i posłał idealną, wypieszczoną „wcinkę” do Karola Czubaka. Ten wyszedł za linię obrony i huknął prosto do bramki. To była wspaniała, piękna akcja. Gorzej było jednak w tyłach, czyli na dole.

BIEDA NA DOLE

Jak u bociana – chude nogi. Kiepsko wyglądał Jerzy Tomal, miał spore problemy z Mateuszem Bochnakiem i podłączającym się Arturem Boguszem. To właśnie drugi z wymienionych ruszył lewą flanką, dośrodkował w pole karne, a tam najpierw w piłkę nie trafił Rafał Wolsztyński, ale bezbłędnie zachował się Mateusz Machaj. Lewą nogą nie dał szans Kacprowi Krzepiszowi, zamykając akcję. To była znakomita odpowiedź Chrobrego.

Arka miała jednak większe atuty w ataku. Omran Haydary wygląda w pierwszej lidze fenomenalnie. Świetnie czuje się na murawie, zawsze jest tam, gdzie spada piłka. W szatni mówił, że celuje w 20 goli w sezonie. To bardzo dużo, ale Afgańczyk regularnie pracuje, by ten cel osiągnąć i świetnie czuje się, współpracując z Czubakiem. To właśnie napastnik dogrywał do Czubaka (akcję napędził znakomitym podaniem między liniami Gol), piłkę delikatnie trącił Michał Michalec, ale nie przeszkodziło to Haydary’emu, spokojnie trafił na 2:1. Chrobry znów błyskawicznie odpowiedział, ale tym razem Bochnak trafił w słupek.

RYWAL NA LINACH

Gdynianie do przerwy grali dobrze w ataku, słabo w obronie, ale prowadzili 2:1. Znakomicie rozpoczęli też drugą część spotkania. Po krótko rozegranym rzucie rożnym zza pola karnego uderzył Haydary, Karol Dybowski odbił piłkę, a najbliżej niej znalazł się Michał Marcjanik i dobił na 3:1.

Było więc pięknie, żółto-niebiescy mieli rywala na linach, ale nie potrafili dobić. Z każdą minutą Chrobry coraz bardziej się odsłaniał i zostawiał więcej przestrzeni. Swoje sytuacje mieli Czubak (mógł podać do pustej bramki do Haydary’ego, strzelał i obronił bramkarz) Michał Bednarski czy Haydary. Każdemu brakowało jednak wykończenia, a Chrobry szukał swoich szans i je znajdował.

STEBLECKI BOHATEREM

Goście kontakt złapali po wejściu Sebastiana Stebleckiego. Chrobry ruszył z szybkim atakiem, Steblecki z dużą dozą szczęścia ograł Gola i uderzył zza pola karnego, piłka odbiła się od jednego z obrońców i zmyliła Krzepisza, było 3:2. Szczęścia Steblecki nie potrzebował pięć minut później. Ruszył prawą stroną, rozegrał z Bochnakiem, nawinął Sebastiana Milewskiego i pięknie uderzył lewą nogą. Krzepisz nie miał szans, Arka straciła prowadzenie.

Drużyna Tarasiewicza jeszcze ruszyła, próbowała, ale Chrobry nie był już tak odsłonięty, nie było już tyle miejsca. Wydawało się, że gdynianie stracą dwa punkty, ale stracili ostatecznie aż trzy. W doliczonym czasie gry Chrobry przypuścił ostatni atak, znów zbyt łatwo stworzył sytuację, a zagranie z prawej strony wykończył przy bliższym słupku Miłosz Jóźwiak.

W ataku długo zgadzało się niemal wszystko, w obronie – wręcz przeciwnie. Arka bez Martina Dobrotki kompletnie się rozsypała, nie potrafiła wygrać meczu, który w pewnym momencie był już właściwie wygrany. W dodatku ostatecznie gdynianie nie potrafili tego spotkania nawet zremisować, a to sprawia, że wpadka stała się niemal kompromitacją.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj