Kaszubskie święto w Gdyni bez sportowego happy endu. Arka przegrywa z Górnikiem, bolesny brak Czubaka

fot. arka.gdynia.pl

Gol zmienił wszystko, dosłownie. Arka przegrała z Górnikiem Łęczna w Fortuna 1. lidze po bramce z 19. minuty, po której posypała się gra, wiara w wygraną i charakter żółto-niebieskich. Animuszu podopiecznym Hermesa starczyło na kwadrans, później trybuny bezradnie wzdychały do nieobecnego tego dnia napastnika Karola Czubaka.

Spotkanie było okazją do  świętowania zbliżającego się Dnia Jedności Kaszubów.  Z tej okazji piłkarze Arki przywdziali specjalnie przygotowane na tę okazję, okolicznościowe czarno-żółte stroje, z nazwiskami przygotowanymi po kaszubsku. Podczas przerwy kibicom przygrywała kapela Szczypior Band. Była także prezentacja kaszubskiego sportu – buczki. W trakcie meczu informacje boiskowe oprócz wyczytywanych tradycyjnie przez spikera po polsku, nasz redakcyjny kolega Adam Hebel komunikował w języku kaszubskim.

Na boisku jednak tak sympatycznie i rodzinnie nie było. Arka zaczęła z animuszem, zamknęła Górnik na własnej połowie, ale próby Sebastiana Milewskiego i Luana Capanniego nie były konkretne. Po upływie kwadransa wszystkich zadziwili goście, odebrali piłkę w środku pola, szybko rozegrali na prawą stronę, a tam przez niemal 90 minut świetne zawody rozgrywał Miłosz Kozak. To właśnie on dał Górnikowi gola, uderzając z wielką wiarą i wymiernym skutkiem przy słupku z ponad 20-metrów. Lepiej zachować mógł się też Kajzer – strzał przy bliższym słupku winien choćby sparować na rzut rożny.

CZUBAK POTRZEBNY OD ZARAZ

Arka nie umiała odpowiedzieć w pierwszej połowie. Brak zawieszonego za nadmiar kartek Karola Czubaka był aż nadto dotkliwy – po sprzedaniu Mateusza Kuzimskiego, gdynianom brakuje drugiego nominalnego napastnika, pełniący tę rolę w poniedziałek Luan Capanni to nominalny ofensywny pomocnik, nie mogący tego dnia znaleźć sobie miejsca na „dziewiątce”. Tej dziewiątki brakowało najbardziej, choć grzesznych było więcej – nie działały skrzydła w postaci Haydarego i Skóry, mizernie na środku prezentował się Hubert Adamczyk. O formę tego ostatniego padły zzresztą pytania na konferencji prasowej, brak liczb i waloru artystycznego zastanawia – sezon wcześniej Adamczyk brał ligę na barki, ogrywając zespół za zespołem, rywala za rywalem. Dziś jednak jest cieniem tamtego Adamczyka, pozostaje także w cieniu kolegów – wspomnianego Czubaka, Haydarego, czy Janusza Gola.

STRATY BOLESNE

Gospodarze wykreowali sobie w zasadzie dwie sytuacje, obie w drugiej połowie. W 71 minucie bliski szczęścia był Kacper Skóra, ale jego strzał zmierzający w okienko z najwyższym trudem sparował Gostomski. 7 minut później próbował Adamczyk, jednak „próba” to jedyne określenie na strzał z 18 metrow, wyłapany w prosty sposób przez bramkarza. Arka mogła jeszcze stracić drugą bramkę – rezerwowi gości wyszli z wzorcowym atakiem, zabrakło w nim jednak wykończenia w polu karnym.

Po wygranej z Resovią, gdynianie znowu zapomnieli, jak wygrywać w domu. Przeciwko Łęcznej zaprezentowali bezradność, brak pomysłu i rezultat korespondujący z całością. Bez punktów osiąganych z takimi rywalami, o awans do Ekstraklasy będzie trudno. Trzeba jednak pamiętać też,  że rywal to półfinalista Pucharu Polski, lada chwila w nagrodę za dobrą postawę, zmierzy się z Rakowem Częstochowa w walce o finał a i w lidze 14. miejsce zdawało się nie być odzwierciedleniem możliwości. W Gdyni przyjezdni z Lubelszczyzny to udowodnili.

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj