Po utracie tytułu mistrzowskiego podczas grudniowej gali KSW 77 Sebastian Przybysz znów stanie do walki. Gdańszczanin nie szuka łatwego starcia „na odbudowę” i w sobotę, 13 maja, zmierzy się dużo bardziej doświadczonym Filipem Mackiem z Czech.
Reprezentant klubu Mighty Bulls Gdynia stracił pas mistrzowski w kategorii koguciej w grudniu podczas gali KSW 77. Zdetronizował go Jakub Wikłacz, z którym Przybysz mierzył się po raz trzeci w swojej karierze. Starcie było niezwykle wyrównane, o czym świadczy fakt, że sędziowie przy wskazywaniu werdyktu nie byli jednomyślni. Zostało wyróżnione też bonusem, za najlepszą walkę wieczoru.
ZMIANY PO UTRACIE PASA
Walka bez tytułu mistrzowskiego na szali to coś, od czego Przybysz mógł się odzwyczaić. Walki o pas, trwają na dystansie pięciu rund, a nie trzech, jak w przypadku innych pojedynków. Bez wątpienia zmniejsza to również skalę szumu medialnego oraz ekspozycji jego osoby przez KSW. Zawodnik z Wrzeszcza, wydaje się jednak tym nie przejmować.
– Ja jestem zawodnikiem. Fajnie jest się pokazywać i trafiać do większego grona ludzi, jednak ci co mnie obserwują, wiem że mnie lubią i chcą nadal obserwować. Cały czas mam garstkę osób, które zawsze chcą przy mnie być – cały mój Team Przybysz, który pozdrawiam i bardzo wam dziękuję, że jesteście – mówił Przybysz.
Jest jednak coś, co złamie nawet mistrza. Gdańszczanin przyznał, że mierzył się z poczuciem, że zawiódł swoje otoczenie w momencie utraty tytułu, który jak mówił, dla niego samego jest tylko ozdobą.
– Ruszyło mnie to, że zawiodłem swoich bliskich. Gdy zdobywałem pas, nie robiłem tego dla siebie. Zawsze mówiłem, że tytuł nie ma dla mnie większego znaczenia. Jest ozdobą u mnie w domu i wisi na półce. Po rozmowach z bliskimi wiem jednak, że wcale ich nie zawiodłem i były to tylko moje wymysły – stwierdził.
PO POWRÓT NA ZWYCIĘSKĄ ŚCIEŻKĘ
Przybysz udowadniał już, że w razie ewentualnych porażek jest w stanie szybko wyciągać wnioski i wracać w nowej, zupełnie lepszej wersji siebie. Tym bardziej cieszy fakt, że zawodnik Mighty Bulls Gdynia nie ma zamiaru odbudowywać się walkami z dużo słabszymi rywalami i staje do walki z bardziej doświadczonym rywalem, który aż 20 razy w swojej karierze, poddawał swoich przeciwników.
– To jest gość, który ma 45 zawodowych walk. Jest doświadczony, dobrze się bije i jest wszechstronny. Do tego jest całkiem silny, tak przynajmniej wygląda. Nie wiem, czy będę go uczyć parteru. Jeśli dojdzie do tego parteru to pewnie tak, ale może zobaczymy trochę więcej szkoły tańca trenera Grzegorza Jakubowskiego, a może trochę tańca break-dance od Zbigniewa Tyszki – spekuluje Przybysz.
Macek charakteryzuje się dość nieszablonowymi technikami stójkowymi. Potrafi zaskoczyć swoich rywalami ciosami, których trudno w danym momencie się spodziewać. Nie robi to jednak wrażenia na Przybyszu, który jest pewny swojego przygotowania pod Czecha. Mówi również o wsparciu ze strony klubowego kolegi, Kacpra Formeli.
– Też robię latające kolana, też kopię obrotówki. Jestem na niego przygotowany. Ja mam w klubie Kacpra Formelę, który jest mocniejszy fizycznie. Myślę, że jest też bardziej dynamiczny od niego i operuje obrotówkami od dziecka. Trenując z nim, czuję że jestem przygotowany na tego zawodnika – zapewnia gdańszczanin.
Walka Sebastiana Przybysza z Filipem Mackiem odbędzie się podczas gali KSW 82, która jest ostatnim przystankiem przed wielką galą na Stadionie Narodowym. Przybysza w akcji będzie można śledzić w sobotę, 13 maja na platformie Viaplay lub przez zakup dostępu do gali w systemie PPV. Początek wydarzenia od godziny 20:00.
Jakub Krysiewicz