Camilo Mena, czyli kolumbijski domator w Lechii: „Na dyskotekę pójdę dopiero po awansie”

(Fot. Radio Gdańsk)

Jego lewe przedramię zdobi tatuaż z podobizną najważniejszej osoby w jego życiu. To mama –  motywator, kibic i oparcie w zagmatwanym futbolowym świecie. Mamę poznali też co baczniej śledzący mecz Lechii z Podbeskidziem, kiedy Camilo Mena strzelał na 2:0, zapisując pierwsze karty swej futbolowej historii w Polsce. Z 21-letnim pomocnikiem rozmawiamy o nieśmiałości, domatorstwie, tęsknocie za najbliższymi i nadziejach nowej Lechii.

1 października obchodziłeś 21. urodziny. To były pierwsze urodziny obchodzone w Polsce. Jak wyglądały?

Przypadały na mecz z Termaliką i po tym jak skończyło się 0:0; byłem po prostu smutny. Jednak powiem ci zabawną rzecz: nie świętuję urodzin. Dla mnie to zwykły dzień, tym bardziej, kiedy trzeba zagrać mecz. Nie zawsze da się wygrywać, czasem tak po prostu bywa. Zawsze powtarzam, że zwycięstwa są zarezerwowane dla wielkich.

Fakt, nie było sposobności do świętowania. Ale naprawdę trudno mi uwierzyć, że nie celebrujesz swoich urodzin.

Wiadomo, że najlepszym prezentem byłby gol, tym bardziej, że już trochę czasu upłynęło od ostatniego trafienia. A z tym celebrowaniem to nie do końca prawda, bo w domu czekała na mnie mama z ciastem.

Rodzina mieszka razem z tobą, tutaj?

Pojawiła się możliwość ściągnięcia mamy do Polski, więc z niej skorzystałem, natomiast trudno było jej się zaadaptować do klimatu tutaj panującego, dlatego teraz, podczas zimnych miesięcy w Polsce, mama przebywa w Kolumbii, gdzie jest znacznie cieplej. Ale już planujemy jej powrót do Polski na luty. Myślę, że każdy czuje się lepiej, gdy bliscy są obok. W moim przypadku chodzi właśnie o obecność mamy, która zawsze mnie wspierała.

A kiedy jej nie ma, pozostaje czat wideo i długie, telefoniczne rozmowy.

Tak naprawdę od trzech lat mieszkam poza domem i krajem. Zdążyłem się przyzwyczaić, ale, naturalnie, często do niej dzwonię, głównie z pytaniem, co u niej i czy mogę jej jakoś pomóc. Tak naprawdę dzwonimy do siebie codziennie.

Mama jest najważniejsza w twoim życiu?

Zawdzięczam jej najwięcej i jest też dla mnie największą motywacją. Wspierała mnie i moją karierę od najmłodszych lat. Od zawsze przychodziła na stadion, kibicowała, krzyczała z radości po golach. Jest największą inspiracją.

Widzę w twoich oczach wyjątkową pogodę, jak o niej rozmawiamy…

Bo mam nadzieję, że będzie żyła jak najdłużej. Jak mówiłem, jest bardzo ważna, nasza relacja jest niesamowita. Zobacz: mam ją tutaj, na ręce, wytatuowaną. To chyba największy dowód, jak wiele dla mnie znaczy.

Chyba niewiele osób wie o tym tatuażu.

Kiedy zdobyłem pierwszy gol dla Lechii, pokazałem go jako gest wdzięczności; uchwyciły to kamery. Podejrzewam, że wtedy się dowiedzieli.

Wiesz, które miejsce w Ekstraklasie zajmuje Jagiellonia?

Pierwsze. Grają widowiskowy futbol, ciężko na to pracują.

Spędziłeś tam krótki okres, pewnie nie pomogła też kontuzja. Nie powiesz mi, że nie ma w tobie żalu, że tak ładnie grają, a ciebie tam nie ma? Myślisz, że byś sobie poradził?

Nie żałuję chyba żadnej rzeczy zrobionej w życiu. Wiadomo, że patrząc dzisiaj na ich grę, każdy czułby jakiś zawód, a w moim przypadku szczególnie, bo byłem kontuzjowany, ale jestem zakochany w Gdańsku i bardzo dobrze się tu czuję. A co do Jagiellonii – życzę wszystkiego, co dobre.

Miłość do Gdańska, ciekawe. Gdzie można spotkać w Gdańsku Camilo Menę?

Jestem bardziej typem domownika, nie lubię aż tak bardzo wychodzić. Gdy moja mama była tutaj, częściej wychodziliśmy wspólnie „na miasto”. A miejscówki? Stare miasto, chodziliśmy czasem na plażę, no i zaglądaliśmy do różnych restauracji, bo gdzieś trzeba jeść (śmiech).

Typowy imprezowy Kolumbijczyk, bawiący się od rana do nocy, jak prawdziwy Latynos… Chyba wyłamujesz się z tego stereotypu.

Oj tak, Kolumbijczycy lubią się bawić. Zapewniam cię, że mnie też zobaczysz w jakiejś dyskotece, na jakiejś imprezie, ale dopiero, kiedy Lechia wywalczy awans do Ekstraklasy.

Media społecznościowe – kiedy rozstrzygały się twoje losy na przyszły sezon, zająłeś jasne stanowisko co do twojej przyszłości w Valmierze, pisząc na Twitterze, że odchodzisz.

Wtedy sporo siedziałem na Twitterze, bo chciałem wyprostować wszystkie plotki, które powstały na temat mojego transferu. To była potrzeba chwili, musiałem uciąć spekulacje. Teraz nie używam Twittera, bo mam spokojny czas, moja sytuacja jest stabilna.

To porozmawiajmy o twoim dzieciństwie. O początkach piłkarskich w Tigres FC.

Wiesz, w którym momencie zakochałem się w piłce nożnej? Jako bardzo mały chłopak wziąłem między nogi piłkę, zacząłem ją kopać i upadłem. Nie było płaczu, nie było strachu.Wtedy zrozumiałem, że będę piłkarzem. Ale to było jeszcze w Apartado, gdzie mieszka moja rodzina, natomiast Tigres dało mi możliwość rozwoju jako zawodowemu piłkarzowi. Musieliśmy przenieść się z prowincji do miasta, do samej stolicy, Bogoty. I tak naprawdę tam rozwijałem się jako zawodnik i wiedziałem od zawsze, że będę chciał być piłkarzem.

Powiedziałeś, że nie popłakałeś się za młodu, kiedy upadłeś z piłką, i że to był sygnał, że zostaniesz piłkarzem. Czy to znaczy, że najważniejszy w futbolu jest charakter?

Oczywiście. Uważam, że nieważne, ile razy upadniesz, ale to, ile razy wstaniesz. Moja droga do sukcesu była, uważam, bardzo trudna, ale i piękna. Wszystko to, co osiągnąłem zawdzięczam Bogu. Czuję się bardzo błogosławiony; On mnie słucha i dzięki temu to, co osiągnąłem w życiu, przewyższa to, co mi się nie udało.

Mówiłeś o przenosinach z prowincji do miasta. To wynikało z braku perspektyw, z biedy?

Dorastałem w małej wiosce, gdzie nie było możliwości rozwoju i wyjścia z tej biedy; by jakakolwiek drużyna w ogóle zwróciła na ciebie uwagę, musisz bardzo dobrze grać. Problemem było też to, że w Apartado jest bardzo dużo przemocy. Nie miałem innego wyjścia, musiałem stamtąd „uciekać”.

Doświadczyłeś tego na własnej skórze?

Nie będę kłamał: szczęśliwie nie miałem takich doświadczeń, a w moim rodzinnym Apartado jest już lepiej niż za czasów mojego dzieciństwa. Na szczęście ja nie musiałem przez to przechodzić, co nie znaczy, że nie widać przemocy na ulicy.

Jak wielu kolegom z dzieciństwa udało się doczekać profesjonalnej kariery?

Jak wracam do rodzinnej wioski, widzę, ilu kolegów umarło albo jest w więzieniach. Cieszy mnie choćby jedna osoba, której się tam udało. Będąc tam, doświadczam też miłosierdzia Bożego, czuję się wybrany. Myślę, jak wiele dostałem, że nie zszedłem, jak oni, na złą drogę.

Wyjazd do Europy w tym pomógł?

Jeszcze jak! Byłem wniebowzięty gdy okazało się, że mogę wyjechać do Łotwy. Nie zastanawiałem się długo. Uważam, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, bo otworzyła mi perspektywy.

Zostawmy na chwilę trudniejsze tematy i przejdźmy do Lechii. Słyszałem zabawną historię, że masz bardzo dobry kontakt z Leszkiem Matejakiem, opiekunem drużyny, mimo że on nic nie rozumie w twoim języku, a ty ani słówka po polsku.

Leszek emanuje ogromną, naprawdę ogromną energią w szatni. Trudno mi to wytłumaczyć, jak udaje nam się komunikować. Czasami proszę chłopaków, by mi coś przetłumaczyli (śmiech). Czuję od Leszka na maksa dobro.

Leszek to opiekun, a stricte wśród zawodników z kim z drużyny masz najlepsze relacje?

Z każdym mam superrelacje. Z Ivanem Żelizko znamy się z Valmiery, co naturalnie nas ze sobą zbliżyło i pomogło się zaadaptować. Jednak zawsze dobrze mieć nie tylko kolegę z poprzedniej drużyny, ale też mentora, który chce pomóc, i to nie tylko mnie, ale całej drużynie; taką osobą jest Luis Fernandez.

Zastanawiam się, co mówi nam o tobie gol z Podbeskidziem. To na razie pierwsze i jedyne trafienie, ale bardzo ładne. Powiedz z ręką na sercu: czujesz się mocny w strzałach z dystansu? I czy spodziewałeś się, że na pierwszy gol będziesz musiał czekać tylko trzy mecze?

Szczerze? Strzał z dystansu nie jest moją mocną stroną. A co do gola, to było podanie od Conrado. Nie zastanawiałem się, po prostu zadziałał instynkt, zrobiłem to, co uważałem za słuszne.

Spytałem kilku twoich kolegów z drużyny, jakie są twoje najmocniejsze strony piłkarskie. Często wskazywali na szybkość. A co ty byś wskazał?

Drybling, szybkość, jeden na jednego. Myślę też, że w Lechii nauczyłem się bronić, ale jeśli chodzi o główkę, nie jestem orłem (śmiech).

Prawa strona, lewa strona i „dziewiątka” – na tych pozycjach grywałeś w seniorskiej karierze. Na jakiej czujesz się najlepiej?

W Lechii gram na prawym skrzydle, natomiast w Valmierze grałem ofensywnie na lewej flance i też zdobywałem gole. Tam też sobie dobrze radzę. Powiedziałbym, że 50 na 50 lewa i prawa strona.

A środek ataku? Chyba niespecjalnie masz do tego warunki?

(śmiech) Środkowy napastnik?  Nie…. Wiadomo, chodzi o wzrost.

Wróćmy do roku 2014, dla Kolumbijczyków bardzo ważnego z powodu sukcesu na Mundialu. Osiągnęliście ćwierćfinał, i wiesz, jak nasza reprezentacja wygrywała ważne mecze za mojej młodości, to ja pamiętam dokładnie, w jakich okolicznościach ją oglądałem, jak te emocje na mnie wpływał, czy parzyłem herbatę, czy robiłem płatki z mlekiem. Podejrzewam, że u ciebie jest podobnie.

Jak byłem młody, zawsze mówiłem, że chcę być częścią reprezentacji narodowej. To niewątpliwie były ważne przeżycia. Dla mnie bohaterem tamtej kadry był Juan Guadrado, bo pochodzimy z tej samej części Kolumbii. Jasne, wiele osób mówi o Jamesie Rodriguezie, bo strzelał ważne gole, podobnie Radamel Falcao, ale jeśli miałbym kierować się sentymentem, byłby to Guadrado.

A James nie powinien zrobić większej kariery?

My Kolumbijczycy na to tak nie patrzymy. Dla narodu on jest wyjątkowym graczem, wielkim, niezależnie od tego, czy popełnił w trakcie kariery błędy, czy ich nie popełnił. Umiemy docenić naszych bohaterów – jego, Falcao czy Valderamę, który jest bohaterem starszego pokolenia.

Wróćmy na chwilę do Lechii i poproszę o odpowiedzi „tak” lub „nie”. Luis Fernandez to najlepszy piłkarz Lechii?

Tak.

Szymon Grabowski jest lepszym trenerem od Adriana Siemieńca?

Nie umiem odpowiedzieć, pomidor.

Lechia Gdańsk awansuje do Ekstraklasy w tym sezonie…?

Na pewno tak.

…a jeśli tak się nie stanie, to i tak zostanę w Lechii na następny sezon?

Nie opuszczę klubu, póki nie awansuję z nim do Ekstraklasy.

Na razie jednak gracie na miarę zespołu z miejsc 7-9.

Bo liga jest naprawdę trudna, ale wierzę, że zaczniemy wygrywać dzięki na przykład przyjściu nowego dyrektora technicznego, Kevina Blackwella.

A co jest największym problemem Lechii? Luis Fernandez często staje przed kamerami po meczu i nie ma problemu z wytykaniem błędów.

Luis lepiej zna ligę, więc ma większe prawo, by wypowiadać się na ten temat. Nie wydaje mi się, byśmy musieli tak bardzo żyć przeszłością: w naszej grze widać poprawę z meczu na mecz, a przybycie Kevina Blackwella bardzo nam pomoże i fani zobaczą niebawem lepszą Lechię.

Ile bramek zadowoli cię w tym sezonie? Dziesięć będzie ok?

Dziesięć i sześć asyst.

Przed początkiem sezonu w mediach mówiło się o zainteresowaniu Rakowa Częstochowa twoją osobą. Opowiedz, jak bardzo chciał cię Raków i czemu finalnie tam nie trafiłeś?

Rozmawiałem z dyrektorem sportowym i trenerem, i oni bardzo mnie chcieli. Mieli wizję na wykorzystanie mojego stylu gry, ale ostatecznie oferta, którą proponowano Valmierze, nie zadowalała mojego ówczesnego klubu.

A poradziłbyś sobie w Rakowie?

Wierzę w swoje umiejętności, ale prawda jest taka, że w Rakowie gra bardzo wielu doświadczonych graczy. Nie oszukuję się i wiem, że oni mają megapoziom i byłoby mi bardzo ciężko się przebić.

Jak komunikujesz się z zespołem” Mówisz troszkę po angielsku, ale niewiele osób w Lechii mówi po hiszpańsku. Kto tłumaczy Ci niuanse taktyczne? Luis Fernandez?

Nie mam żadnego problemu ze zrozumieniem języka typowo piłkarskiego po angielsku, mam to w małym palcu. Z trenerem komunikujemy się po angielsku. Ale kiedy mamy porozmawiać o normalnym życiu, to pewnie dogadać się po angielsku byłoby dużo trudniej.

Wiem, że mieliście dziś dzień wolny. Opowiedz mi o dniu wolnym Camilo Meny w Gdańsku.

Teraz, kiedy nie ma mojej mamy, częściej chodzę na zakupy, ale na przykład w takie dni jak wczoraj, kiedy trening był bardzo trudny i wyczerpujący, dużo odpoczywam, a dziś cieszę się na nasze spotkanie, na nasz wywiad.

Ludzie rozpoznają Cię na ulicy, proszę o fotkę?

Przeważnie rozpoznają mnie młodzi, dzieci i rzeczywiście jak czasami wychodzę na ulicę, to z niektórymi się spotykam i mnie rozpoznają. Natomiast raczej staram się przechodzić niezauważony, bo jestem bardziej typem domownika, nawet trochę nieśmiałym.

Nieśmiałość…W szatni słyszę, że cały czas się uśmiechasz. To cecha wrodzona czy nabyta?

Uśmiech to rzecz, która mnie najbardziej odzwierciedla. Jestem osobą szczęśliwą, pozytywną, która uwielbia się uśmiechać. Natomiast najwięcej radości czerpię, kiedy przebywam w domu.

A gdzie jest twój sufit i gdzie sięgają twoje marzenia? Czy jedno jest odległe od drugiego?

Największym marzeniem jest gra w pierwszej reprezentacji, z mamą na trybunach, znajomymi, przyjaciółmi, rodziną. A drugie marzenie to gra w lidze Mistrzów.

Póki co grałeś w eliminacjach Ligi Mistrzów w barwach Valmiery. To robi wrażenie w CV, ale obaj nie mamy wątpliwości, że liga polska jest mocniejsza od łotewskiej. A czy polska Pierwsza Liga jest lepsza od łotewskiej Ekstraklasy?

Nie. Pierwsza liga w Polsce jest bardzo wyrównana, i to napędza rywalizację, a na Łotwie są dobre drużyny, ale to pojedyncze przypadki, i to wciąż nie do porównania z ekipami z polskiej pierwszej ligi.

A życie w Polsce i na Łotwie? Jesteśmy sąsiadami, wydaje się że życie jest bardzo podobne, choć żyłeś w zupełnie innych miastach.

Tu, w Gdańsku, mi lepiej.

Macie w szatni kilku psotników, którzy lubią robić psikusy. Słyszałem o Janie Biegańskim i Łukaszu Zjawińskim. Czy Kolumbijczyk „łyka” te żarty?

(śmiech) Nie jestem osobą skłonną do robienia psikusów, ale uwielbiam śmiać się z ich żartów.

Na koniec sprawdzimy Twoje umiejętności językowe. Co powiesz po polsku?

O nie…. „Dziękuję bardzo”. Muszę się jeszcze trochę podszkolić.

Posłuchaj rozmowy:

 

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj