Derby to przywilej, honor i nagroda. Derby to obrazki, których się nie zapomina, nie tylko powtórki ze strzelonych bramek. Derby to zwycięstwa i porażki, radość, smutek i triumf na ulicach. To też spotkania na obwodnicy Trójmiasta albo pomiędzy blokami – taki ich urok. W Trójmieście wracają po trzech i pół roku przerwy, w atmosferze odwieszonego bojkotu, dwóch czołowych ekip chcących wrócić do Ekstraklasy.
Matematyka jest nieubłagana – Lechia ma czym się szczycić, bo w 44 starciach 17-krotnie wychodziła zwycięsko, przy 11 wygranych rywala i aż 16 remisach. Lechia strzeliła też o 14 bramek więcej, ich stosunek wynosi 49:35. Ale najbardziej druzgocąca statystyka, to te lata jednostronnych rezultatów, których gdynianie nie są w stanie odkłamać od 2008 roku. Kiedy Arka pokonywała Lechię w Pucharze Ekstraklasy po golu Dariusza Żurawia, bilans bezpośrednich pojedynków był zdecydowanie na korzyść żółto-niebieskich – 11 wygranych Arki, 7 Lechii i 12 wyników remisowych. Od tamtej jednak pory dziesięciokrotnie wygrywali piłkarze z Gdańska, a czterokrotnie padały remisy.
BYLI LEPSI I BOGATSI
Nie ma się co czarować, Lechia była w ostatnim 15-leciu klubem bogatszym. Wystarczyło zajechać na klubowe parkingi, by zobaczyć w którym mieście płacono bardziej lukratywne kontrakty. Marco Paixao i Sławomir Peszko stali w futbolowej hierarchii jednak półkę wyżej od Dominika Hofbauera czy Antoniego Łukasiewicza. Stolarski, Wolski, Wojtkowiak mieli nazwiska znacznie częściej wzbudzające zainteresowanie czołówki ligi, aniżeli Marciniak, Bożok, czy Sołdecki. A jednak zawsze były emocje. Nawet wtedy, kiedy Lechia prowadziła u siebie 4:0, Arka potrafiła podreperować nieco morale dwoma golami Zarandii i Esquedy. Otwierała wynik karnym Szwocha, albo wyrównywała za sprawą Nalepy i Vejinovicia w przedostatnich derbach w 2019 roku. Zawsze jednak brakowało jej ogłady, doświadczenia, szczęścia, albo więcej indywidualności pokroju Vejinovicia. Bo choć Holender spędził w Gdyni niewiele czasu, wiele dla historii derbowych pojedynków zrobił. Obok Marcina Wachowicza jest nasjkuteczniejszym strzelcem Arki w derbach, uzbierał trzy gole. To wynik nieszczególnie imponujący, Lechia miała tych wyróżniających się jednostek więcej. Jak nie Flavio, to Marco Paixao, jak nie Peszko, to Haraslin, a kiedy nie on, to przecież Wolski. To po prostu więcej nazwisk o większych umiejętnościach, czy się to komuś podoba, czy nie.
LATAJĄCE KRZESEŁKA
Ale to tylko piłkarska część historii. Równie zapadające w pamięć działy się poza prostokątnym polem gry. Michał Nalepa, ten z Arki, siedział na Górce, kiedy Lechia zdobywała dwie bramki w ciągu trzech minut, wyrównując stan derbów w 2011 roku na 2:2. – Była taka złość wśród wszystkich ludzi, że nie wiem, czy jakieś krzesełko zostało całe po tym meczu – wspominał przed kamerami Canal+ Sport. To był materiał promujący derby w 2018 roku, w których pomocnik miał być już wiodącą postacią.
Pięknie zresztą kamery uchwyciły moment, w którym Nalepa śpiewa „Rotę”, już podczas prezentacji drużyn na murawie, sekundy przed pierwszym gwizdkiem. Szkiełko złapało zawodnika oddanego swojemu zespołowi, nie najemnika który przyjechał po pieniądze, tylko rozentuzjazmowanego kibica, co to stał się piłkarzem, ale nigdy nie przestał być kibicem. A od wyniku derbów uzależniał swój nastrój na pewnie następne kilkanaście dni. Pewnie podobnie było w przypadku Piotra Wiśniewskiego. Ten m.in bez pardonu przejechał się po rywalach zza między, będąc przekonanym o wyższości Lechii nad Arką. – Taki Trytko głupoty gadał do radia czy telewizji, że Arka rządzi w Trójmieście i będzie rządzić nawet, jeśli przegrają. Na nas to działało mobilizująco, bo wiedzieliśmy, co gadają i znaliśmy swą wartość. Szczerze? Tylko raz czuliśmy się niepewnie przed pojedynkiem z Arką. Byłem wtedy już w sztabie szkoleniowym, po przegranym meczu z Koroną Kielce (listopad 2017 – red.) i wtedy były faktycznie obawy, że Arka może mieć mocniejszą drużynę i lepszą dyspozycję danego dnia. Wygraliśmy w ostatniej minucie, także wiedzieliśmy, że jesteśmy lepsi i rządzimy w Trójmieście. Nie podlega to dyskusji – opowiadał Wiśnia przed mikrofonem Radia Gdańsk kilka lat temu.
Na podobne uszczypliwości słane z obozu rywala zdobył się Marcin Wachowicz. Kilka lat temu zadzwoniliśmy do Choszczna na Zachodnim Pomorzu, gdzie mieszka, i mimo upływających lat i pokaźnej odległości dzielącej pana Marcina od Gdyni, temperatura derbowych wspomnień nawet nie ostygła. – Już od samego początku tygodnia te derby układałem sobie w głowie. Na treningi przychodzili kibice, motywowali nas, wiedzieli jak pompować atmosferę w naszych żyłach, że ta krew buzowała i człowiek wychodził z wielką złością, chciał zagrać jak najlepiej – wspomina najlepszy strzelec Arki w derbach. – Do takiego klubu jak Arka się przywiązujesz. Jeśli klub traktuje mnie normalnie i stawia na mnie, to ja chcę się odwdzięczyć i tak było w tym przypadku. Kurczę, aż człowiek żałuje, że już nie gra w piłkę, znowu chciałbym strzelić gola i podkreślić, że Arka jest jedynym klubem w Trójmieście. Podkreślam, jedynym – akcentował były napastnik.
POPUSZCZONE CIŚNIENIE
Ale bywały i sytuacje, w których języki się rozwiązywały, a łokcie nie szczędziły razów. Paixao zdzielił nim Sobieraja, ten zaś w wywiadach mówił o portugalskich braciach per „siostry Paixao”, zarzucając im płaczliwy charakter. Kroczek dalej poszli Sławek Peszko i Simeon Sławczew, kopiąc dmuchaną lalkę w barwach Arki. Bułgar kopał bardziej demonstracyjnie, dlatego dostał dwa razy większą karę od komisji ligi. – Piłkarze Lechii zbłaźnili się. Niektórzy w Wolnym Mieście Gdańsk poczuli się zbyt swobodnie. Takie rzeczy nie mogą mieć miejsca. Odcinamy się od tego zachowania – nie omieszkał skomentować Rafał Siemaszko, ówczesny napastnik Arki.
Leszkowi Ojrzyńskiemu zarzucano przemotywowanie swoich piłkarzy na derby. Jednak szkoleniowiec Arki w latach 2017-18 i autor największych sukcesów klubu, wykazał się także sporą ogładą. Po bardzo nerwowych gdyńskich derbach, gdzie kibice szturmowali budynek klubowy po kwietniowej porażce z Lechią, wziął na siebie całą winę za mecz, przepraszając rozsierdzonych fanów Arki. Nie miał jednak tyle łaskawości wobec swoich piłkarzy, co skrzętnie zarejestrowała podczas derbowego spotkania kamera Canal+ Sport. – Czy wy nierozgarnięci jesteście? Gdzie ten Piesiowy jest? Piesiowy wie co ma robić, czy nie?! – krzyczał wzburzony Ojrzyński, a sekundy później Paweł Bednarczyk, kierownik Arki, informował trenera, że gola jednak nie ma. Ten mecz przypominał bardziej zapasy, albo pojedynek rugby. Mocny cios w głowę otrzymał Patryk Kun, kończąc z tamponami w nosie. A Flavio znowu odtańczył sambę, pokazał portugalski luz i pogrążył Arkę w ostatnich sekundach.
OPRAWY TEŻ RYWALIZUJĄ
Lata pojedynków Lechii z Arką to także kompetycja na głośność gardeł i jakość opraw. Przez lata było ich naprawdę sporo, i pewnie najwięcej emocji wzbudziły okoliczności spalenia arkowych „Władców Północy” i inauguracja niemal identycznych, tyle że rzecz jasna w kolorach biało-zielonych na trybunach Lechii. Arkowcy pewnie nie będą chcieli tego pamiętać. I choć era smartfonowa dopiero miała nadejść, wśród kibiców Lechii na pewno filmik nagrany na okoliczność tamtej „zmiany warty”, należy do jednych z najprzyjemniejszych.
W nieco mniej spektakularny sposób, ale bardziej estetyczny oba kluby pojedynkowały się na oprawy. W pamięć zapada ta Arki „Najbardziej utytułowany klub w Polsce”, prezentujący klęczącego Lechistę, czyszczącego buty siedzącemu w fotelu Arkowcowi. W odpowiedzi Lechia zaprezentowała m.in. Akt Własności o treści „Trójmiasto do nas należy” ze zdechłą rybą trzymaną w garści przez Lechistę. Po trzyipółrocznej przerwie do zaprezentowania „fany” okazję będą mieli tylko kibice gospodarzy z Gdyni. Dobre i to, bo przecież najlepsze piłkarsko derby, w których Lechia wygrała 4:3, zabrała fanom pandemia koronawirusa i 7 goli padało w drugiej połowie w głuchej ciszy wielkiej bryły w Gdańsku Letnicy. Więc spieszmy się cenić derby, tak rzadko się toczą.
Paweł Kątnik