Kibice nazywają go „gdańskim Messim”. Maksym Chłań: Ambicje mam wielkie [WYWIAD]

Fortuna 1 Liga. Lechia Gdańsk - Wisła Kraków Nz. Maksym Khlan ( Lechia ). 10.11.2023 fot. Krzysztof Mystkowski / KFP

Maksym Chłań w moment stał się ulubieńcem gdańskiej publiczności. W Lechii uzbierał już 4 gole i 3 asysty w 13 meczach. W Radiu Gdańsk precyzyjnie opowiada o odejściu z Zorii Ługańsk, presji, pogróżkach od kibiców Arki, współpracy z Tomasem Bobckiem i wrażeniu, jakie wywarł Kevin Blackwell.

Paweł Kątnik, Dmytro Wasylczuk: Nie możemy zacząć inaczej niż od ostatniego meczu ze Zniczem. Pierwsza czy druga – która bramka bardziej się Tobie podobała?

Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że sama gra była dobra, zwłaszcza pierwsza połowa była bardzo udana. Uważam, że pierwszy gol był bardziej istotny, dał drużynie pozytywny impuls i energię, a potem już poszło.

A wiesz, że mimo takiego meczu nie zostałeś uwzględniony w oficjalnym głosowaniu ligi na zawodnika kolejki?

Śledziłem to tylko pobieżnie, za to bardzo uważnie obserwowali to moi rodzice, oni przesyłają mi wszystkie artykuły na mój temat. Ja prawie nie czytam o sobie w mediach. O publikacjach na mój temat dowiaduję się… z grupy rodzinnej (śmiech) i tam wszystko od razu widzę…

Kibice Lechii byli oburzeni, że Cię tam nie było…

Tak, widziałem w mediach społecznościowych, ale nie uważam, żeby te głosowania były najistotniejsze. Rozumiem, że dla fanów klubu tak, byli chyba nawet bardziej zdenerwowani niż ja. Ja na to patrzę w ten sposób – mogę grać lepiej i jeśli nie wybrali mnie teraz na gracza kolejki, to albo stanie się tak w następnym meczu, albo pokażę pełnię możliwości w innych spotkaniach. O to mi chodzi.

Widziałem nawet uznanie w oczach części fanów Arki. Mówią o dobrym zawodniku Lechii, a to przy niechęci obu klubów do siebie, zdarza się nieczęsto. Sam przecież doświadczyłeś derbów, tych pierwszych pomiędzy klubami od trzech i pół roku. Jak oceniasz całą ich otoczkę?

Na bardzo wysokim poziomie. Przed meczem nawet nie wyobrażałem sobie, że będzie taka presja. Powiedziano mi, że to jedno z najbardziej emocjonujących derbów na świecie. Przygotowywaliśmy się do nich emocjonalnie, trochę stresu było, ale to normalne. A czy mam uznanie kibiców Arki? Wiesz, to miłe, ale mam też inne doświadczenie – otrzymywałem nawet pogróżki w wiadomościach. Niektórzy fani Arki grozili mi. Nie powiem, że wszyscy, ale niektórzy tak. Niektóre wiadomości były negatywne. Ale jeśli są osoby doceniające mój sposób gry, to jestem bardzo wdzięczny. To super.

Rzuciła mi się w oczy Twoja współpraca z Tomasem Bobckiem – Ty do niego, on do Ciebie. To trochę taka współpraca na zasadzie kontrastów – największy gra na boisku z najmniejszym. Gdzie tkwi sekret waszej dobrej współpracy i zrozumienia?

Chciałbym tutaj zauważyć pewne analogie ze znanymi graczami… Messi – Suarez, choć to oczywiście porównanie z przymrużeniem oka (śmiech). Przyznaję, w ostatnich meczach zaczyna być pewna chemia między nami i ja się tylko z tego cieszę. Ważne, by tego nie utracić i by jeszcze to rozwijać. Zresztą świetnie współpracuje mi się nie tylko z Bobckiem, ale także z Camilo Meną, który ostatnio przecież dograł mi asystę.

No i z Kapiciem…

O, Rifet to mistrz, trzeba umieć wykonać taki pas – tak. Rifet to doświadczony zawodnik, z takim kolegą gra się bardzo przyjemnie. Zawsze kiedy cię widzi, nawet nie trzeba krzyczeć: „podaj mi, jestem tutaj”, wystarczy ciche skinienie. Rifet widzi wszystko, ma niesamowity przegląd pola.

A jak wygląda komunikacja np. z Tomaszem Bobckiem? On jest Słowakiem, ty Ukraińcem. Kapić jest Bośniakiem. W jakim języku się komunikujesz na murawie?

Rozmawiamy po polsku. Tomasz dobrze rozumie polski i trochę mówi, ja z kolei mało mówię, ale dobrze rozumiem. Wiele sobie nawzajem podpowiadamy.

W zespole jest Was aż trzech z Ukrainy. Ty oraz Ivan Żelizko i Bogdan Sarnawski. To z nimi trzymasz się najbardziej czy z innymi zawodnikami?

Na początku, gdy przyszedłem do klubu, bardziej spędzałem czas z nimi, ponieważ tak było mi raźniej się zaadaptować. Trzymaliśmy się razem. Ale po kilku miesiącach problem komunikacyjny zniknął i z każdym dogaduję się bez większych problemów. Niezależnie, czy ktoś jest Ukraińcem, Słowakiem, Hiszpanem czy Polakiem.

I kiedy ten podział zniknął?

W moim przypadku to trwało 3-4 miesiące. Może z niektórymi rozmawiałem mniej niż z Ukraińcami. Teraz już tego problemu nie ma.

Wiesz jak Cię nazywają kibice na Twitterze? Messi z Żytomierza…

Słyszałem, czytałem wiadomości i komentarze. „Gdański Messi” – słyszałem takie rzeczy. Oczywiście, miło mi. Bardzo miło. Ale przede wszystkim chciałbym sprawić, by to moje nazwisko było znane. Nie wiem, czy się uda. Ale oczywiście, osiągnięcie poziomu Messiego byłoby niesamowite.

To dobry moment, by zapytać Cię o Twoich piłkarskich idoli…

Nie mogę wskazać jednego idola. Nie mam idoli. Ale są osoby, do których próbuję równać. Tak, Messi, Ronaldo – to najlepsi gracze. Każdy z nich ma coś, czego można się nauczyć.

A gdy nazywają cię Messim z Ukrainy, motywuje Cię to?

Oczywiście, takie rzeczy zawsze będą motywować każdego. Zdecydowanie.

Ale… niektórych takie porównania demotywują, rozpuszczają, powodują, że wkłada się mniej pracy.

No, to nie dotyczy mnie. Powiem ci od razu. Ja jestem zupełnie inny na boisku i poza nim. Kibice wiedzą jaki jestem na murawie, ale jako osobę mało kto mnie zna spośród kibiców. Może po tym wywiadzie lepiej mnie poznają i zrozumieją. Ten nadawany przydomek „Messi” motywuje mnie, by mu w jakiś sposób sprostać.

Powiedz, jak trafiłeś do Polski? Przed przejściem do Lechii, byłeś na testach w rezerwach Legii.

To nie do końca tak było. Nie wiem, dlaczego dziennikarze napisali, że tam mnie testowano. Trafiłem na obóz Warty i Legii. Powszechnie wiadomo, że miałem problemy w Ukrainie z grą w Zorii Ługańsk i po prostu szukałem miejsca, gdzie mógłbym utrzymać formę. Nie oczekiwałem od nich jakichś propozycji. Mogę tylko podziękować Warcie i Legii, że dały mi możliwość trenowania z nimi.

I nie chciałeś podpisać kontraktu w Warszawie?

Rozmawiali z moimi przedstawicielami wtedy, ale od razu powiedziałem, że jeszcze nie szukam klubu, nie jestem zainteresowany ofertami. Powtarzam, że miałem duże problemy w Ukrainie z moim klubem. Nie mogłem wtedy podejmować żadnych decyzji.

Twoje nazwisko w kontekście gry w Gdańsku pojawiło się znacznie wcześniej niż podpisałeś kontrakt. Długo zastanawiałeś się przed podpisaniem umowy?

Nie prowadziliśmy długich negocjacji. Jeszcze miesiąc lub półtora przed sierpniem otrzymałem propozycję. Ale wtedy odpowiedziałem, że mam jeszcze niezakończone sprawy w Ukrainie. Tam je rozwiązywałem i nie wiedziałem, jak to wszystko się zakończy. Ale potem, gdy wszystko zaczęło układać się po mojej myśli, nie wahałem się. Natychmiast przyjechałem tutaj. Gdy zobaczyłem stadion, tych kibiców, przyszedłem na jeden z meczów domowych – nie wahałem się, od razu podpisaliśmy kontrakt. I to miasto jest po prostu niesamowite.

W Zorii Ługańsk od marca do maja ubiegłego roku brakowało Cię w składzie zespołu. Nie chciałeś zgodzić się na 5-letnie przedłużenie kontraktu, liczyłeś na krótszy okres. Próbowano na Tobie wymusić podpisanie umowy? Jakie stosowano praktyki?

To naprawdę długi temat i potrzebny jest oddzielny wywiad, żebym mógł to opowiedzieć. I czy warto o tym mówić? To już przeszłość.To przytłaczało przede wszystkim psychiczne, te naciski z poprzedniego klubu. A druga sprawa, tak, długoterminowy kontrakt to jeden z problemów. Ale to nie główny problem. Tam było znacznie gorzej.

W czasach niepewności ludzie chcą mieć mniejsze zobowiązania w przyszłości. Bo nie wiedzą, co będzie za rok, za dwa, a tym bardziej w takiej sytuacji, jaka jest w Ukrainie.

Ponownie powiem: to jeden z problemów. Ale nie główny. Nie będę wszystkiego opowiadał. Mamy lepsze tematy.

Nie chcesz się tam komuś narazić, wskazywać palcem?

Oczywiście, nie warto tego robić teraz. Skupiam się na budowaniu mojej kariery, nie chcę nikogo urazić.

Czy to był jeden z powodów, dla których opuściłeś Ukrainę, pomyślałeś że trzeba zmienić trochę środowisko, zmienić kraj, spróbować sił w nowym państwie?

Oczywiście. O tym mówiłem wcześniej. Wiele rodzimych klubów oferowało mi podpisanie kontraktu w Ukrainie. To teraz jedne z czołowych zespołów w kraju pierwsza trójka. Ale po pierwsze był strach. Teraz już to minęło. Byłem zmuszony zrobić ten krok, pojechać dalej w Europę i tutaj kontynuować swoją drogę.

Tematy wojny są niezwykle delikatne i nieczęsto chce się do nich wracać. Ale one wpływają czasami na całe nasze życie, także to sportowe. Pochodzisz z Żytomierza — słyszymy o atakach na to miasto. Niszczone są szkoły, przychodnie lekarskie, Rosja atakuje m.in dronami. W jednym z wywiadów mówiłeś, że Twoja rodzina pozostała w Ukrainie. Planujesz ściągnąć ją do Polski, od czego to zależy? Wspomniałeś, że na rodzinnym czacie dowiadujesz się o sytuacji panującej w kraju.

Tak, głównie dowiaduję się o wszystkim z czatu rodzinnego. Czy ktoś z rodziny jest tutaj w Gdańsku? Nie, nikogo tu ze mną nie ma. Jeśli chodzi o mojego ojca, to on nie może wyjechać z kraju. Moja mama i siostra mogą przyjeżdżać do mnie. Ale mama już się tam przyzwyczaiła, tam pracuje. To jej dom. Nie może po prostu zostawić wszystkiego i przeprowadzić się do mnie. W pełni to rozumiem. Być może nawet chciałbym, żeby moi bliscy byli obok mnie, wtedy bym tak nie martwił się o nich. Przecież Rosja atakuje Ukrainę rakietami codziennie, każdego dnia. Dowodem dzisiejszy atak w Odessie. Rosyjska rakieta uderzyła w wielopiętrowy budynek. To terroryzm.

(Red: 3 marca 2024 r. w obwodzie Odeskim ogłoszono żałobę po ofiarach. W wyniku rosyjskiego ataku w nocy z 2 na 3 marca zginęło 12 osób. Pośród gruzów wielopiętrowego budynku znaleziono ciała 5 dzieci.)

W Żytomierzu także przylatywały rosyjskie drony i rakiety. Kilometr od mojego domu miało miejsce trafienie i podobnie dzieje się na całym terytorium Ukrainy. Ludzie nie mogą opuścić swoich rodzin i po prostu wyjechać. Tak postępuje wielu, ale nie wszyscy mają taką możliwość. Brakuje na to środków finansowych. Nie wszyscy mogą wyjechać. Jeśli chodzi o moją mamę – życie w Ukrainie jest jej całym życiem.

Ale mama i siostra odwiedzają Cię tu w Gdańsku.

Tak. Bardzo im się spodobało. Mama wcześniej mało podróżowała. Ale jej się tutaj spodobało. Mówi, że nie wyobrażała sobie, że może być tak pięknie. Jest morze i są fajne miejsca, bardzo podobne do Lwowa. Ja we Lwowie spędziłem 5 lat. Niesamowite miejsce.

W życiu sportowca psychika odgrywa ważną rolę. Współprowadzący ten wywiad nasz ukraiński kolega redakcyjny Dmytro Wasylczuk wie jak trudno skupić się na pracy, gdy w kraju panuje wojna i jak to człowieka przytłacza przy codziennych obowiązkach. A jak Ty jako sportowiec sobie z tym radzisz? 

Nie mogę powiedzieć, że nauczyłem się tego odseparować lub zupełnie nie zwracać uwagi. To niemożliwe. Trzeba nauczyć się z tym żyć. Trzeba pomagać swojemu krajowi. Zawsze, jeśli nie można być fizycznie obok swoich ludzi, to trzeba duchowo być z nimi. Ukraina potrzebuje pomocy. Ja też pomagam. Pomagam tym, którzy mnie proszą albo proponują różne inicjatywy. I gdy udzielam tej pomocy, czuję psychiczną ulgę. I mogę kontynuować pracę bez zbędnych myśli.

Czyli jednak udaje Ci się skoncentrować na grze? Nawet jeśli przeczytasz dzisiejsze wiadomości z Ukrainy? Czy jeśli coś strasznego się wydarzyło, to może to wpłynąć na dyspozycję podczas meczu?

Cóż, mogę powiedzieć, to nie jest tajemnica. Przed meczami, zwłaszcza 2-3 dni przed meczem, zupełnie nie czytam wiadomości. Korzystam z telefonu tylko żeby się z kimś skontaktować albo odpisać moim przyjaciołom na WhatsApp, tylko po to. Oglądanie wideo, owszem, ale 3 dni przed meczem. Oczywiście zaglądam, czytam wiadomości, te, które rodzice wysyłają. Muszę być na bieżąco. Ale rozumiem, że fizycznie tam w Ukrainie nie pomogę. Staram się odciąć od tego przez 2-3 dni i być skoncentrowanym. To bardzo ważna rzecz, bo jeśli będę się rozpraszać, nie będę w stanie pokazać dobrej gry.

To Ty sam o tym zdecydowałeś? Czy to psychologowie pracowali z Tobą?

Nie, nie pracowałem z psychologiem. Zawsze staram się znaleźć i rozwiązać problem samemu.

Zapytam o finansową pomoc rodzinie. Pomagasz w ten sposób? Starasz się wysyłać rodzinie pieniądze, żeby im było łatwiej?

Tak, oczywiście. Większość tego, co zarabiam tutaj, wysyłam im, bo nie potrzebuję wiele. Mam boisko, mam piłkę. To wszystko, czego potrzebuję w pierwszej kolejności. Wszystko inne oddaję rodzinie.

No dobrze, to wróćmy do piłki. Te porównania do Messiego wynikają też, a może i przede wszystkim, ze wzrostu. W przeszłości pewnie musiałeś sporo udowadniać rówieśnikom.

Było pewne prześladowanie, ale nie obrażałem się. Po prostu wiedziałem, że to jest mój atut. W niektórych sytuacjach boiskowych staje się to nawet przewagą. Jeśli ktoś chciał się ze mnie naśmiewać, zawsze mówiłem: „Proszę, śmiejcie się”, za kilka lat zobaczymy, kto i gdzie będzie wykorzystywać swoje cechy.

W reprezentacji młodzieżowej mierzyłeś się z kilkoma poważnymi nazwiskami. Np. w meczu z Włochami Raoul Bellanova czy Nicolò Fagioli z Juventusu. Na lewej stronie biegał wówczas Destiny Udogie, dzisiaj będący gwiazdą Tottenhamu i reprezentantem seniorskim Włoch. Grałeś wówczas właśnie „na niego”.

Szczerze mówiąc, nigdy nie zwracałem na to uwagi. Nie myślę o tym, że kiedy wychodzę na boisko, ktoś jest gwiazdą, a ktoś inny nie. Zawsze wykonuję swoją pracę. Wychodząc na boisko, chcę być najlepszy. Nie stawiam nikogo wyżej ani nie patrzę na to, że to jest piłkarz, który kosztuje miliony. To niepotrzebne. Gdybym tak do tego podchodził, tylko zachwycałbym się ich grą. A trzeba inaczej – myśleć, by ich pokonać, przegonić, prześcignąć. Musisz wierzyć w danym momencie, że możesz być lepszy od nich. Ci Włosi, których wymieniłeś, może w tym momencie są jeszcze lepsi ode mnie, ale mam czas.

Sporo odnosisz się do kwestii mentalnych, przygotowania psychicznego i wiary we własne możliwości. Czytasz książki na ten temat, jakoś się do tego przygotowujesz?

Książki czytałem, tak. Ale nie powiedziałbym, że to był jeden z czynników, który takie myślenie kształtował. Indywidualnie pod tym kątem nikt ze mną nie pracował. Ja zawsze jak gąbka, wchłaniałem wszystko najlepsze, co mogli mi dać trenerzy, z którymi pracowałem. Nawet jeśli chodzi o trudną sytuację w Zorii. Tam jednak byli tacy trenerzy jak Patrick van Leeuwen Raymond Atteveld, którzy mi wiele dali. Uczyłem się od nich. Teraz uczę się od naszych trenerów tutaj. W sztabie Szymona Grabowskiego mamy też Kevina Blackwella, który pomaga. Zawsze staram się słuchać, co mówią i analizować. To są moi najlepsi nauczyciele, dają przede wszystkim praktyczną wiedzę boiskową. Natomiast tak: psychologiczne i fizyczne aspekty są bardzo ważne.

Jest rzeczą normalną, że sportowiec chce grać w jak najlepszym klubie. Dla Ciebie naturalną ewolucją byłby awans z Lechią szczebel wyżej. Nie można jednak wykluczyć, że pojawią się oferty zza granicy?

Być może chciałbym o tym pomyśleć. Ale jako zawodowiec nie mogę sobie na to pozwolić. Bo jeśli zacznę myśleć o innych klubach… zacznę drapać głową w chmurach. A ja muszę zagrać w poniedziałek mecz. W mojej głowie jest tylko ten najbliższy mecz. I myślę tylko jak się pokazać z najlepszej strony. A co do przyszłości — pomyślę po sezonie. Usiądę z przyjaciółmi lub porozmawiam przez telefon z rodzicami, rozważymy opcje. Każdy ma marzenia. Ale teraz jesteśmy tutaj. Tu i teraz. Musimy pracować na rezultat, a warunkiem jest koncentracja.

Jaka jest różnica między etyką pracy w Ukrainie i Polsce? Dyscyplina klubowa, podejście do pracy, zasady. Czy możesz porównać je z tymi panującymi w Ukrainie?

Tak, różnica jest widoczna przede wszystkim w odniesieniu do piłki nożnej. Kierownictwo klubu, kibice, wszystko jest inne tutaj i na wyższym poziomie. W Polsce ludzie są zmotywowani do pracy, podążają w jednym kierunku za obranym celem. Zwycięstwo, nad tym wszyscy pracują. W Ukrainie, niestety, sytuacja jest inna. Być może chodzi tu o mentalność.

Czyli w Polsce drużyny są bardziej spójne, zjednoczone w obranym celu?

Wyjaśnię. Wszyscy w klubie widzą, dokąd zmierzamy i wszyscy działają w tym samym kierunku, istnieje wzajemna pomoc, od trenera, przez zawodników, kitmena. W Ukrainie było trudno skoncentrować się tylko na grze. I nie było kibiców, nie mogliśmy poczuć żadnego wsparcia na trybunach, coraz mniej osób oglądało mecze. To było trudne. Natomiast jeśli chodzi o proces treningowy, to wszystko zależy od sztabu szkoleniowego. W Zorii mieliśmy europejskiego trenera, a także dobry poziom. No i tutaj w klubie mamy Kevina.

A co Kevin dał waszej drużynie?

Intensywność. Przede wszystkim intensywność. Nie ma pauz. Na początku nie dawałem rady z nim na treningach. On cały czas krzyczy. Cały czas podpowiada. Pomimo swojego wieku nie zwalnia tempa. Ale z czasem się przyzwyczaiłem i dzięki temu podniosłem jakość.

A jak jest z językiem polskim?

Generalnie uczę się samodzielnie, przede wszystkim w codziennych sytuacjach. Ale też korzystam z różnorodnych aplikacji na smartfon jak np. Duolingo. Rozumiem jednak wszystko, co mówią trenerzy po polsku.

Wciąż cieszysz się zainteresowaniem ukraińskich kibiców czy po przeprowadzce do Polski Twoja rozpoznawalność w Ukrainie osłabła?

Nie powiedziałbym, że jest tych kibiców bardzo dużo, ale wciąż zauważalna liczba osób pisze do mnie każdego tygodnia. Czasami nawet proszą o koszulkę z autografem. Jestem im za to bardzo wdzięczny.

A gdzie sięgają marzenia? Gra w ukraińskiej reprezentacji, to oczywistość. Dużo brakuje?

Mogę powiedzieć tak: mam wielkie ambicje. Jestem pewien, że osiągnę ten cel. Przyjdzie taki dzień, że zagram w pierwszej reprezentacji.

Paweł Kątnik, Dmytro Wasylczuk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj