Nocny Bieg Świętojański. Sukces żony też cieszy

Miałem pobiec z Aldoną. Zamiast tego wcieliłem się w rolę kibica i „trenera. Muszę przyznać, że bieg widziany z drugiej strony też przysparza emocji, choć innych niż start. Na mecie cieszyłem się z sukcesu żony, która po raz pierwszy w życiu przebiegła 10 kilometrów. Kontuzja kolana trzy tygodnie przed Nocnym Biegiem Świętojańskim nie pozostawiła złudzeń. Nie wystartuję. Mało tego. Nie będę mógł pomóc Aldonie przygotować się do imprezy, która ku mojemu zaskoczeniu zgłosiła się do zawodów. Trochę czasu zajęło mi zanim się z tym pogodziłem. W piątek, w dniu imprezy, jakieś trzy, cztery godziny przed startem nerwowość udzieliła się żonie. Próbowałem opanować sytuację. Bez szans. W końcu, każdy kto debiutował wie, że mimo iż to tylko zabawa, emocje są duże. Aldona po biegu przyznała, że najtrudniej było, kiedy ustawiła się na starcie. Natomiast podczas biegu myśli powędrowały już w innym kierunku. Mnie przed startem też nie było łatwo. Jednak z innego powodu. Spotkanie ze znajomymi, którzy biegli, przyglądanie się rozgrzewce, wsłuchiwanie się w rozmowy, to wszystko sprawiało, że uznałem iż 
jestem masochistą.
To cholerne kolano – myślałem. – Co ja tutaj robię. Jeszcze trudniej pogodzić się z kontuzją! Na szczęście nie koncentrowałem się nad tym zbyt długo. Po rozgrzewce poprowadzonej przez fizjoterapeutki z Rehasport Clinic podszedłem z Aldoną na start. Ostatnie wskazówki: Nie daj się porwać tłumowi. Biegnij w swoim tempie. Zachowaj siły na ul. Świętojańską, długi podbieg. Będę czekał na ciebie tuż przed nim. Tylko łyk wody na 5 km. Nie szarżuj – mówiłem. Nie wiem czy jeszcze słyszała, a raczej czy to do niej docierało. I nagle huk z Błyskawicy. Chwilę później z kolumn dynamiczny utwór Eye of the Tiger i ponad cztero i pół tysięczny tłum ruszył. Słysząc kawałek z filmu Rocky gęba mi się uśmiechnęła. Kilka okrzyków, oklaski i razem ze znajomymi idziemy na Świętojańską. Tam dopingujemy kilkunastu znajomych. Nie wszystkich udało się wyłapać z tłumu.
Obym tylko nie przegapił żony
– pomyślałem. Kiedy kolejne minuty i biegacze mijali mnie zacząłem się niepokoić. Czyżby zeszła z trasy? Ruszyłem w stronę Skweru Kościuszki kiedy zobaczyłem uśmiechniętą, posyłającą w moją stronę całusa Aldonę. Jest dobrze – przebiegła mi po głowie myśl. Na Świętojańskiej podbiegłem z Nią kilka, kilkanaście metrów. Krótka rozmowa. Słowa otuchy. Po biegu Aldona powiedziała, że jak przestałem biec obok niej przez chwilę było jej ciężej. Miło. Ona walczyła z podbiegiem. Ja udałem się w stronę mety. Tak około 100 metrów przed upragnioną linią biegaczy wypatrywałem jej w tłumie. Przez cały ten czas zastanawiałem się czy przejść przez barierkę, czy pobiec do mety obok niej, podać rękę czy nie. Czy to ją nie zdenerwuje. Myśli galopowały. Raz sobie mówiłem, że to zrobię, aby za chwilę powiedzieć: Daj spokój. Nie wygłupiaj się. Kiedy zobaczyłem jak wybiega na ostatnią prostą wszystkie
wątpliwości czmychnęły.
Chwilę później biegłem obok Niej. Podałem rękę. Chciałem być z Aldoną chociaż przez te kilkanaście metrów. W pierwszej chwili to sobie nawet pomyślałem, jak Ona szybko biegnie. Oby tylko kolano wytrzymało. Na mecie przytuliłem ją i byłem z Niej bardzo dumny. Szczęśliwy. Kiedy zmierzaliśmy objęci w stronę medali spotkałem starego znajomego, który czekał na swoją żonę. Wbiegła tuż przed Aldoną. Przywitaliśmy się, objęliśmy, pogratulowaliśmy sobie. Dużo radości, okrzyków. Fajne uczucie. Kiedy Aldona odebrała medal próbowała go natychmiast zdjąć i dać mi. To dla Ciebie – powiedziała. Nie mogłem go przyjąć. Nie chciałem. To dowód jej wielkiego wysiłku. Przebiegła dziesięć kilometrów. Podarowałem jej bukiet dziesięciu róż. Później jeszcze liczne gratulacje, uściski od znajomych. Dużo zasłużonych i pozytywnych emocji. Następnego dnia zadzwoniła do Aldony moja mama. To co powiedziała sprawiło, że ten bieg zyskał jeszcze na randze w naszym życiu. Teściowa mojej żony 🙂 stwierdziła, iż cieszy się, że potrafimy nawet podczas takiej imprezy wspierać się i jesteśmy dla siebie i ze sobą. Bo jak powiedziała mama, to nie takie oczywiste w dzisiejszych czasach. To jeśli o wspieraniu, to dorzucę jedno spostrzeżenie. Drodzy kibice naprawdę warto
zedrzeć trochę gardło,
zetrzeć skóry na dłoniach oklaskując ludzi, którzy walczą ze słabościami podczas dziesięcio kilometrowego biegu. Uwierzcie, to dla nich bardzo ważne, a nas kibiców niewiele kosztuje. Gdybym mógł przyznać tytuł najlepszego kibica to otrzymałaby go ode mnie Rosselina Obłuska, która wraz z koleżanką przez niemal cały bieg gwiżdżą, krzyczą, dodają otuchy wszystkim biegaczom. Oczywiście najbardziej Rossa wspiera męża Rafała, który po raz kolejny pobił swoją życiówkę. Trzeci bieg, trzeci rekord. Rafał witamy w klubie pękniętych 50. I obyś zbyt szybko nie zbliżył się do 47 minut na 10 km, bo znowu się zagotuję i przeszarżuję z kolanem, które przecież muszę wyleczyć 🙂

Marcin Dybuk

Ps. Poniżej rozmowa z Aldoną kilka godzin po zakończonym przez nią biegu na dziesięć kilometrów. Dodam tylko, że dystans taki przebiegła po raz pierwszy. Trenować zaczęła w kwietniu. Jedna rzecz na którą szczególnie zwróciła uwagę warta jest zauważenia. Trzeba być dla siebie łagodnym – mówi. Trudno się z nią nie zgodzić, trudniej zastosować 🙂

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj