W kwietniu 2014 roku przed Wielkanocą zaczęła mnie boleć szyja. Nie mogłam ruszać głową, jakby w szyi była jakaś blokada. Lekarz stwierdził, że pewnie mnie przewiało i przepisał antybiotyk. Po tygodniu nie było żadnej poprawy, dlatego ponownie poszłam do lekarza. Tym razem dostałam skierowanie na prześwietlenie z podejrzeniem zbitego kręgu szyjnego. Na wyniki nawet nie doczekałam… Zaczęłam czuć się słabo, co wcześniej mi się nie zdarzało. Dziwne to było uczucie. I te siniaki. Śmieję się, że pojawiały się na moim ciele jak gwiazdy na niebie – tyle ich było. Siniaki były wszędzie – na rękach, nogach, brzuchu, jednak nie bolały. Gdy lekarz odmówił mi skierowania na morfologię, poszłam prywatnie. Pamiętam dokładnie dzień, w którym to było – 8 maja tego roku. Przy pobieraniu krwi już coś było nie tak. Pojawiały się skrzepy, a krew jakby zastygała. Okazało się, że mam tylko 19 tysięcy płytek. 9 maja już leżałam na oddziale. To białaczka – usłyszałam i szczerze mówiąc, nie do końca wierzyłam.
Położyli mnie tak szybko na oddział, że nie zdążyłam się pożegnać z synkiem. Wtedy myślałam, że to nic strasznego, dostanę jakiś zastrzyk i tyle. Wcześniej w szpitalu byłam jedynie raz, gdy rodziłam synka. W ogóle nie chorowałam, nikt w rodzinie nie ma nowotworów. Gdy pytałam lekarzy, skąd u mnie białaczka, mówili, że nie znają odpowiedzi na to pytanie. Gdy podłączono mi pierwszą chemię, dopiero zdałam sobie sprawę, że jestem chora, że mam nowotwór. Dodatkowe badania wykazały, że pojawiła się mutacja wysokiego ryzyka, która zwiększa prawdopodobieństwo nawrotu choroby. Na szczęście po 4 chemioterapiach mutacja znikła.
Synka zobaczyłam po 1,5 miesiąca. Wszystko działo się tak szybko. Na oddziale był zakaz odwiedzin, nie można było wprowadzać dzieci. Moja mama mówiła mu, że jestem chora, że nie będę miała włosów. Gdy wyszłam na pierwszą przepustkę, byłam łysa, miałam maseczkę i mocno schudłam. Synek zaczął mocno płakać na mój widok…
Każdego dnia modlę się o dawcę. Przeszczep to dla mnie jedyny ratunek, jedyna szansa, żeby żyć. Od końca maja jestem w bazie osób poszukujących bliźniaka genetycznego. Podczas jednej z organizowanych w Gdańsku akcji zgłosiło się 700 osób – i nikt nie mógł być moim dawcą. Teraz jestem w bazie ogólnoświatowej. Każdego dnia modlę się o dawcę, żeby się znalazł. Czekam na telefon z bazy, że już jest. Niektóre osoby czekają kilka miesięcy, niektóre rok. Wierzę, że i mój dawca gdzieś jest, dlatego nie tracę nadziei, że się zgłosi. Dla mnie to będzie większa radość niż wygrana w totka. Już dwa razy otrzymałam sygnał, że jest dla mnie dawca. Pierwszy był miesiąc temu – kobieta z Włoch. Była zgodność, jednak okazało się, że jest w ciąży, więc nie może być dawcą. W październiku kolejny sygnał – też Włoszka, wstępnie zgodna. Jednak 7 października zrobiła sobie tatuaż, co też ją dyskwalifikuje. Dalej czekam i wierzę, że się uda.
Paulina
Chcielibyśmy pomóc Paulinie doczekać dnia przeszczepu. Gdy wychodzi ze szpitala, otrzymuje recepty na leki, które musi wykupić. Sama nie pracuje, otrzymuje zasiłek w wysokości 106 zł. Musi przyjmować przepisane leki, żeby być gotową na przeszczep – dawca może znaleźć się każdego dnia. To jest teraz największe marzenie. Po przeszczepie Paulina będzie musiała przyjmować też kosztowne leki, żeby organizm nie odrzucił szpiku. Sama mówi, że przeszczep pozwoli jej narodzić się na nowo. Dlatego prosimy o podwójną pomoc – tutaj na zbiórce, ale też w najbliższym centrum krwiodawstwa, gdzie można zarejestrować się jako dawca szpiku. Być może właśnie teraz czyta to bliźniak genetyczny Pauliny, na którego tak czeka, który może uratować jej życie.