To nie był gangsterski film. Przygoda gdynianina w Meksyku [FOTO]

thumb image3

To była akcja jak z filmu sensacyjnego, ale z filmem nie miała niczego wspólnego. Gdynianin Andrzej Filipowicz przeżył podczas wakacji w Meksyku przygodę, której nie zapomni do końca życia. Gdy wspólnie z przyjacielem dojeżdżał do Zihuatanejo na wybrzeżu Pacyfiku jego samochód został zaatakowany przez uzbrojony gang. Andrzej Filipowicz wspólnie z kolegą polecieli do Meksyku na początku marca. Nie mieli zamiaru spędzać urlopu na plaży. Wynajęli samochód, aby zwiedzić jak największą część tego pięknego, ale również niebezpiecznego w wielu miejscach kraju. Właśnie z powodu obaw o swoje bezpieczeństwo nie pojechali do słynnego Acapulco.

Gdy przygotowywaliśmy się do wyprawy przeczytaliśmy, że Acapulco jest jednym z najniebezpieczniejszych miast na świecie. Uznaliśmy, że nie warto ryzykować i za cel wyprawy obraliśmy również położone na wybrzeżu Pacyfiku Zihuatanejo, mówi Filipowicz. Ok. ośmiu godzin po wyjeździe z Mexico City turyści zbliżali się już do Zihuatanejo i przejeżdżali przez niewielką miejscowość. Gdy z niej wyjechali, we wstecznych lusterkach dostrzegli goniący ich samochód.

thumb image8Kolega powiedział, że chyba gonią nas bandyci. Po chwili się to potwierdziło, bo w oknach nadjeżdżającego auta zobaczyliśmy wycelowane w nas lufy karabinów maszynowych, tłumaczy Filipowicz. Samochód ich wyprzedził, zatrzymał się 50 metrów dalej w poprzek jezdni, wysiadło z niego 4 uzbrojonych Meksykanów. Także Polacy się zatrzymali, nie wiedząc co robić.

– Nie wiedzieliśmy czy dojechać do nich, czy uciekać. Decyzja nie była łatwa. Byli uzbrojeni w amerykańskie karabiny M16, którymi bez problemu mogli podziurawić nasz samochód jak durszlak. Z drugiej strony wiele słyszeliśmy o porwaniach dla okupu. W końcu kolega szybko zawrócił i zaczął uciekać w kierunku miasteczka, mówi Filipowicz. W tym samym momencie bandyci zaczęli strzelać do uciekających. Jak podkreśla Filipowicz, obaj byli przekonani, że samochód jest podziurawiony przez pociski. Gdy dojechali do miasteczka, okazało się jednak, że tylko jedna kula dosięgnęła ich auta: rozbiła szybę i przebiła… zagłówek fotela, na którym siedział Andrzej Filipowicz.

Gdynianin miał wiele szczęścia – zabrakło milimetrów, aby pocisk trafił go w głowę. Turyści cofnęli się do miasteczka, które wcześniej mijali. Tam zaczęli pytać mieszkańców o to, gdzie znajduje się posterunek policji. Nikt nie chciał im jednak pomóc. Zobaczyli nawet policjanta, ale ten na ich widok zaczął… uciekać, prawdopodobnie w obawie przed goniącymi ich bandytami. W końcu złapali Polaków i kazali im wysiąść z auta. Zabrali cały sprzęt elektroniczny, m.in. kamerę.

Rozmowa kulała, bo żaden z nich nie znał języka angielskiego. – Nie znam hiszpańskiego. W końcu jednak udało się wytłumaczyć, że jesteśmy z Polski. I wtedy stało się coś, czego nie rozumiem do dzisiaj. Herszt tej grupy przywołał do siebie chłopaka, który zabrał nam cały sprzęt i kazał go nam zwrócić. Pokazał na dziurę po pocisku i zapytał, czy „wszystko ok”, tak jakby chciał przeprosić za kłopot, który nam sprawił. Ja powiedziałem, że wszystko oczywiście w jak najlepszym porządku. W końcu podał mi rękę i pokazał, że możemy jechać, opowiada Filipowicz.

thumb zdjęcie 2thumb zdjęcie 5Panowie do Zihuatanejo dojechali już bez przygód. Kilka dni później, gdy mieli wracać do Mexico City, nie zdecydowali się na ponowną podróż samochodem, tylko wybrali samolot. Obaj do dzisiaj nie wiedzą, dlaczego bandyci puścili ich wolno i nie okradli, choć mają swoje podejrzenia. Andrzej Filipowicz na szyi nosi medalik z Matką Boską Częstochowską, która nieco przypomina bardzo ważną dla Meksykanów Matkę Bożą z Guadalupe. Jak podkreśla Filipowicz, część tamtejszych bandytów uważa ją za swoją patronkę i być może właśnie dlatego wypuścili ich wolno.

Druga wersja, którą biorą pod uwagę, również ma związek z religią. Wielu Meksykanów dobrze wspomina Jana Pawła II i doskonale wie, że był Polakiem. Na takie rozwiązanie wskazywałby fakt, że Meksykanie wypuścili turystów, gdy dowiedzieli się, że pochodzą z Polski. A być może gang okazał się po prostu… pragmatyczny i wyszedł z założenia, że trudniej będzie uzyskać okup za Polaków niż za Amerykanów? Wytłumaczenie może być jeszcze inne.

– Ten gang zatrzymał nas w środku niewielkiej miejscowości. Być może wyszli z założenia, że nie ma sensu robić nam krzywdy na oczach wielu osób, które przyglądały się temu zdarzeniu. Podejrzewam, że gdyby dopadli nas tam, gdzie zablokowali drogę, sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. To była górska okolica, z boku drogi znajdowała się głęboka przepaść. Kto wie, czy nie zabraliby nam wszystkich cennych rzeczy i nie zrzucili nas w dół. Pewnie nikt by nas nigdy nie znalazł, snuje swoje przypuszczenia Filipowicz. Ostatecznie panowie szczęśliwie wrócili do domów i jak przyznaje Andrzej Filipowicz, czują jakby otrzymali drugie życie.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj