wierzęta spacerują po dworcu kolejowym, okolicznych skwerach i ulicach. Na terenie jednej z firm budowlanych zadomowiły się pod kontenerami. Nie boją się ludzi – podchodzą bardzo blisko. Właściciel firmy Edward Kubawski obawia się o bezpieczeństwo swoich klientów i pracowników. Chce pozbyć się nieproszonych gości, ale nikt nie chce mu pomóc… – Lisy poruszają się po terenie całego zakładu i czujemy się w tej chwili zagrożeni, bo jeśli zwierze kogoś ugryzie, a będzie zarażony wścieklizną, to będzie tragedia. Są takie przypadki, że sobie siedzi stary lis, a młode obok spacerują. My nie wiemy czy on nie zaatakuje nas. Są młode, więc może ich bronić, mówi Edward Kubawski.
– Dzwoniliśmy do Straży Miejskiej, ale usłyszeliśmy, że nic się nie da zrobić, bo jest okres ochronny lisów. Ponieważ, jest to nasz teren, to jest nasz problem, takie słowa pracownik firmy Marek Kaczorowski usłyszał w gdańskiej Straży Miejskiej. Potem były telefony do Sanepidu, Inspekcji Weterynaryjnej, a nawet do Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego. Lisy jak były, tak są.
Jak wyjaśnia Miłosz Jurgielewicz z gdańskiej Straży Miejskiej, właściciel musi poradzić sobie sam. – W myśl obowiązujących przepisów prawa, służby miejskie nie prowadzą odłowów na terenach prywatnych. Właściciel może złapać lisy sam lub wynająć do tego odpowiednią firmę. Jako właściciel albo też zarządca terenu ma swoje prawa, ale także obowiązki, tłumaczy Miłosz Jurgielewicz.
– Dla mnie to jest chore, a nie tylko dziwne. Nie może być tak, że są lisy w mieście i wskazuje konkretne miejsce, a straż miejska czy inne władze mówią, że to nie ich sprawa. A czyja? Moja? Te lisy są tak samo państwowe jak i moje. Na dzień dzisiejszy nie wiem, co zrobić. Muszę na tę chwilę zostać z lisami, mówi Edward Kubawski.
Właściciel firmy chciał wynająć specjalne klatki od służb miejskich, ale musi czekać w kolejce, bo jest okres ochronny lisów.