„Wielu poszkodowanych do dziś nie może poradzić sobie z traumą”. Mija 20 lat od pożaru w hali Stoczni Gdańskiej

pozar4 podpisane

Był ogień, krzyk, panika i tratujący się ludzie – mija 20 lat od pożaru hali Stoczni Gdańskiej. Powrót do zdarzeń z 24 listopada i relacje poszkodowanych do dziś wywołują traumatyczne wspomnienia. W tragedii zginęło 7 osób, ponad 280 zostało rannych.

– Siedziałam na trybunach. Zobaczyłam, że pojawił się ogień. Na początku myślałam, że nic się nie stało, że to może efekty specjalne. Ale ogień rozprzestrzenił się na sufit. Wszyscy zaczęli uciekać i się pchać. Wszyscy po mnie deptali. Po chwili poczułam na sobie ogień, relacjonowała jedna z nastolatek. – Wszystko było zablokowane. Ludzie nie mogli wyjść. Ja wydostałem się po ludziach, po leżących ludziach, mówił uczestnik koncertu.

24 listopada w hali odbywała się impreza muzyczna. Uczestnicy mieli wysłuchać koncertu rockowego grupy Golden Life, a następnie obejrzeć transmisję z wręczenia nagród MTV. W hali znajdowało się ok. 700-800 osób. 

Ogień wybuchł około godz. 21:00, pod drewnianą trybuną w głębi sali zapaliły się materace. Mimo interwencji ochrony, nie udało się go zgasić. Następnie zajęła się kurtyna i zapalił się dach budynku. Przestraszeni ludzie rzucili się w kierunku wyjścia, w korytarzu rozegrały się dramatyczne sceny – uczestnicy imprezy tratowali siebie nawzajem, otwarte były jedynie trzy wyjścia ewakuacyjne z pięciu. W przepychance zginęła pierwsza ofiara – 13-latka. Na miejscu życie stracił również operator stacji Sky Orunia, który wrócił się do budynku po kamery. Kolejne 5 osób zmarło w szpitalach na skutek ciężkich oparzeń.

Około 80 ofiar trafiło do szpitala Akademii Medycznej w Gdańsku. Przyjmowała ich doktor Hanna Tosińska-Okrój, która mówi, że pamięta tamte wydarzenia jakby zdarzyły się wczoraj. – To był czwartek. Wróciłam do domu po całym dniu pracy. Około godz. 21:00 zadzwonił do mnie lekarz dyżurny, że przyjęli kilka poparzonych osób i zapytał co robić. Mój niepokój wzbudziły sygnały wielu karetek. Mieszkam niedaleko szpitala, doszłam do wniosku, że wrócę do kliniki i sprawdzę, co się dzieje. Po około piętnastu minutach, kiedy weszłam do izby przyjęć, było już bardzo dużo ludzi. Część dotarła karetkami, inni na własną rękę.

 – To było przerażające. Ludzie jęczeli, wydawali przeróżne dźwięki. Byli to głównie ludzie młodzi. Mieli poparzone przede wszystkim twarze i ręce. Niektórzy mieli poparzone drogi oddechowe, dwie osoby uległy zaczadzeniu. Nasza klinika nie była w stanie pomieścić tylu osób. Poprosiliśmy więc inne oddziały i tak udało nam się rozlokować około osiemdziesięciu rannych. Z pomocą przyszedł też szpital na Zaspie, Szpital Wojewódzki, Szpital Marynarki Wojennej, Miejski w Gdyni oraz placówki w Tczewie i Wejherowie, dodaje lekarka.

24 osoby przetransportowano do Siemianowic Śląskich. Cztery osoby były bardzo ciężko poparzone, przeżyła tylko jedna z nich. – Do dziś mamy kontakt z tym pacjentem. Czuje się bardzo dobrze, jak na tak ogromne obrażenia. Wiemy, że wielu poszkodowanych do dziś nie może się jednak uporać psychicznie z tak dużą traumą. Zostały na zawsze okaleczone i fizycznie i psychicznie, podkreśla Hanna Tosińska-Okrój. 

– Od dnia pożaru pracowaliśmy non stop przez tydzień, jak maszyny. Po tygodniu sytuacja została opanowana i wtedy przyszła chwila na refleksję… Najważniejsze, że udało się pomóc pacjentom. Ta tragedia zmieniła moje życie. Od tamtej chwili walczę o otworzenie oddziału leczenia oparzeń. Tym ludziom u nas nie ma kto pomóc.

W Polsce są tylko trzy specjalistyczne ośrodki leczenia oparzeń: w Siemianowicach Śląskich, Gryficach i Łęcznej. Pacjenci z Pomorza często godzinami czekają na transport. – Liczy się każda chwila. Poza tym leczeni są z dala od rodziny, a wiemy, że obecność najbliższych i motywacja potrafią czynić cuda. Są też względy finansowe. Transport śmigłowcem w jedną stronę kosztuje sześć tysięcy, karetka tysiąc złotych, jeśli trzeba przetransportować pacjenta z helikoptera do szpitala. Przez to profesjonalne leczenie jest opóźnione, a w ciągu dwóch lat pomorski NFZ za leczenie pacjentów w innych województwach zapłacił trzy i pół miliona złotych. Taki oddział powinien się u nas znaleźć jeszcze z jednego powodu. Mieszkamy w specyficznym regionie: są stocznie, rafineria, różne wypadki mogą się zdarzyć na morzu. Musimy być na takie zdarzenia przygotowani.
  
Pieniądze na budowę Centrum Leczenia Oparzeń w Gdańsku dało Ministerstwo Zdrowia. Przekazało na ten cel osiem milionów złotych. – Teren już jest przygotowany. Obiekt powstanie na miejscu wyburzonej kliniki laryngologii. Jest koncepcja architektoniczna i pozwolenie na budowę. W poniedziałek ogłoszono przetarg na wykonawcę, mówi rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego profesor Janusz Moryś. Potrzebne będzie jeszcze kolejne 10 milionów na wyposażenie kliniki. Swoją pomoc zadeklarował marszałek województwa.

Na oddziale będą dwie sale operacyjne, Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii z czterema wysokospecjalistycznymi łózkami. Będzie można jednorazowo przyjąć około 15 pacjentów. W placówce będzie się mieściła także klinika chirurgii plastycznej i dermatochirurgii. – Według planów budynek ma stanąć za rok. Potem potrzeba kilka miesięcy na jego wyposażenie. Wszystko wskazuje na to, że moje marzenie się spełni, podsumowuje Hanna Tosińska-Okrój.

Ku pamięci ofiar katastrofy w hali Stoczni Gdańskiej zespół Golden Life nagrał utwór 24.11.94. Z kolei na zewnętrznej ścianie muru stoczni zbudowano pamiątkowy pomnik. Do jego budowy wykorzystano elementy spalonej hali: kolumny, metalową belkę i tylną ścianę. Na belce widnieje cytat z piosenki Golden Life „Życie choć piękne, tak kruche jest, zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć”. 

Sprawcy lub sprawców podpalenia nigdy nie udało się schwytać. Proces osób odpowiedzialnych za organizację koncertu rozpoczął się w 1997 roku. To jedna z najdłużej trwających spraw w polskim sądownictwie. Zajmowały się nią trzy składy orzekające. Proces dwukrotnie zaczynał się od nowa. Przesłuchano w sumie ponad 400 świadków oraz biegłych z zakresu pożarnictwa i budownictwa.

Na ławie oskarżonych zasiadło czterech mężczyzn. Pierwszy wyrok zapadł po 13 latach. Sąd okręgowy skazał na dwa lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata byłego kierownika hali. Organizatorzy koncertu oraz komendant straży pożarnej stoczni zostali uniewinnieni.

Prokuratura wniosła apelację od tego wyroku. Dotyczyła ona tylko dwóch oskarżonych, organizatorów imprezy założycieli Agencji Reklamy FM – Tomasza T. i Jarosława K. W 2012 roku dostali karę jednego roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sąd uznał, że organizatorzy ponoszą „odpowiedzialność za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia” poprzez „niezapewnienie otwarcia wszystkich wyjść ewakuacyjnych”. Obrońcy organizatorów koncertu złożyli apelację, ale Sąd Apelacyjny utrzymał w mocy wyrok sądu niższej instancji.pozar1 podpisane

js/dr

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj