Nowe domy czy mieszkania to były nasze marzenia. Teraz zostajemy z ogromnymi kredytami, których nie jesteśmy w stanie spłacać – tak mówią mieszkańcy Trójmiasta, którzy wzięli kredyty we frankach. Skrzyknęli się i przed fontanną Neptuna w Gdańsku pojawiło się około stu zdesperowanych osób. Nie proszą o pomoc finansową, ale o systemowe rozwiązanie, które pomoże im spłacić kredyty. „Dom był naszym marzeniem, teraz jest przekleństwem. Na początku nasz kredyt wynosił 1,5 tysiąca, teraz ponad trzy tysiące.
– Nas nie było stać na kredyt w złotówkach. Pani w banku zachęcała nas do kredytu we frankach. Mówiła, że kwota czterech złotych za franka jest niewyobrażalna, że musiałaby być wojna atomowa. Oczywiście teraz tego żałujemy i nie chcemy na nikogo zwalać winy, ale wolałabym mieszkać w kawalerce. Boję się, że przypłacimy to nerwami i zdrowiem, mówiła jedna z gdańszczanek.
Kredytobiorcy mówią, że nie liczą na umorzenie kredytów. Chcą je spłacać. Mają jednak nadzieję, że państwo i banki im pomogą i wyjdą z jakimś systemowym rozwiązaniem. – Najgorsza jest na nas nagonka. My nie chcemy żadnych pieniędzy. Chcemy, żeby państwo pomogło nam renegocjować umowy i wymogło na bankach stosowanie prawa. Nasze umowy mają masę klauzul, które są niedozwolone i pojedyncze osoby nie mają szans z bankami. Komisja Nadzoru Finansowego też nie przyjmuje naszych skarg, tak samo Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jesteśmy zostawieni sami sobie. Ja wzięłam kredyt na mieszkanie, a będę spłacać dwa i pół mieszkania.
Ludzie są oburzeni, że traktuje się ich jak bogaczy. – Słyszeliśmy nie raz, że nas na to stać. Nikt z nas nie przyjechał tu Maybachem czy BMW. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy ciężko pracują, a teraz będziemy ledwo wiązać koniec z końcem. Wśród kredytobiorców są ludzie młodzie, ale też osoby po 50-ce. Chcemy tylko pomocy technicznej od państwa.
Podobne pikiety „frankowiczów” dzisiaj w całej Polsce.