Pobyt w szpitalu to burczenie w brzuchu i ciągłe myśli o jedzeniu

Ziemniaki z sosem i marchewka z groszkiem. Do tego płyn, który ma przypominać kompot. I te myśli… Ciągłe myśli o jedzeniu. Nasz dziennikarz Piotr Mirowicz trafił na kilka dni do szpitala. Swój pobyt na oddziale opisał od nieoczywistej, bo kulinarnej strony.
– Jedzie. Nareszcie. – Kto? – Salowa. Obiad jest.

Nie sądziłem, że na posiłek w szpitalu można czekać z takim utęsknieniem, dopóki sam nie spędziłem w nim tygodnia. Już teraz rozumiem. A to, co podają… odsyłam w zapomnienie, pisze na swoim blogi Piotr Mirowicz.

– Pacjent wstał? Unoszę głowę. Jestem zaspany. Na zegarze siódma trzydzieści. Półtorej godziny wcześniej pielęgniarka zmierzyła mi temperaturę. Zaraz potem znów zasnąłem. Fajny sposób mają na mierzenie temperatury. Podchodzą do pacjenta i pistoletem celują w czoło. Duże ułatwienie i dla pielęgniarek, i pacjentów. Nie trzeba wkładać termometra pod pachę, czy w d…..

Nie jest to jednak doskonały pomiar. Pacjenci mówią, że ta spod trójki, co się wcale nie rusza, na swoim termometrze tym z rtęcią miała trzydzieści dziewięć, a na tym szpitalnym, nowoczesnym trzydzieści sześć i sześć. – Ona ten termometr wszędzie ze sobą wozi? Pytam, bo nie rozumiem, po co komu w szpitalu własny termometr.

– Nie – słyszę od pacjenta – córkę poprosiła, żeby jej przywiozła, bo nie wierzy lekarzom i tym elektronicznym czytnikom. Jak ceny w sklepie, tak nas mierzą – mówi pacjentka starej daty. Przegryza sucharka. – Obiad bym zjadła…

Cały wpis znajduje się >>> TUTAJ

mat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj