Kultowy bar Zacisze może zniknąć z Pruszcza Gdańskiego. Jego cechy charakterystyczne to wystrój rodem z lat 70., niskie ceny, pyszne jedzenie i jedyna w swoim rodzaju właścicielka, która jednak chce odejść na emeryturę.
Pani Teresa Kamińska, bo o niej mowa, pracuje w Zaciszu od 1978 roku. Po prawie 40 latach pracy w tym miejscu powiedziała „dość”. – Najwyższa pora odpocząć. Nie było to łatwa decyzja, bo traktuję to miejsce jako swój drugi dom. Chciałabym, aby lokal nadal działał i był podobny do tego prowadzonego przeze mnie, ale na razie chętnych na przejęcie interesu nie ma, mówi pani Teresa.
Podobnie wypowiadają się stali bywalcy, z którymi rozmawiał reporter Radia Gdańsk. Włodzimierz Nowakowski, który założył nawet profil baru na Facebooku, podkreśla, że to miejsce wyjątkowe z kilku względów. – Zacisze to nie jest zwykły punkt gastronomiczny. To miejsce spotkań, spędzania wolnego czasu. Wszyscy czują się tutaj dobrze. Zarówno pracownicy pobliskich firm, którzy po swojej zmianie przychodzą na piwo, jak i rodziny z dziećmi, które zaglądają tu, by zjeść obiad po tym jak były na giełdzie, mówi pan Włodzimierz.
Charakterystyczne dla tego miejsca jest to, że wszyscy znają wszystkich. Kolejni wchodzący goście witają się nie tylko z panią Teresą, ale także z pozostałymi klientami. Choć jak zwraca uwagę pani Teresa, nie jest to miejsce hermetyczne. Zdarzają się klienci z całej Polski, którzy przebywając w Pruszczu zaglądają do Zacisza, bo przeczytali o tym wyjątkowym miejscu w internecie lub usłyszeli od znajomych.
Na utrzymanie lokalu, jak i jego wyjątkowego charakteru wciąż liczą władze miasta. Po tym, jak pani Teresa zapowiedziała, że zrezygnuje z dzierżawy baru, zaczęto szukać nowego najemcy. Warunek jest jeden – musi utrzymać funkcję gastronomiczną. – Liczymy, że utrzyma charakter tego miejsca i nie będzie zbyt wiele zmieniał. To właśnie klimat Zacisza sprawia, że uchodzi za kultowe, mówi rzecznik ratusza Bartosz Gondek.
Bartosz Gondek, który jest z wykształcenia historykiem, opisał na jednym z portali społecznościowych dzieje lokalu.
W niewielkim, ceglanym budynku, ponad 100 lat temu mieściła się gospoda należąca do niejakiego Gustava Mullera. Lokal, położony tuż przy dawnym głównym przejeździe kolejowym Pruszcza Gdańskiego, w najbliższym sąsiedztwie cukrowni. Cieszył się popularnością wśród tutejszej klasy robotniczej, kupców i przyjezdnych. Był na tyle charakterystyczny, że jego wizerunek pojawił się nawet na okazjonalnej pocztówce.
W dwudziestoleciu międzywojennym polscy kolejarze mieszali się tutaj z lokalnymi Niemcami, a w 1945 roku wzdłuż gospody maszerowali w długich kolumnach najpierw więźniowie Stutthofu, a potem jeńcy z Wehrmachtu, pędzeni przez sowietów na wschód. Przez kolejne 70 lat do Zacisza nadal zaglądali pracownicy cukrowni, do których dołączali kolejni bywalcy, wpadający tu po zakończeniu pracy w nowych zakładach Pruszcza Gdańskiego. Chętnie przychodzi tu także żołnierze rozwijającej się jednostki.
Przez dziesięciolecia nie zmieniał się wystrój baru. Zdarzały się burdy, kradzieże, ale takiej atmosfery nie było w żadnym innym lokalu w mieście. Z czasem zniknął przejazd kolejowy, funkcjonujący po sąsiedzku Pewex. Odszedł również sprzedający spod lady papierosy miejscowy szatniarz, do którego obowiązków należało także usuwanie z sali konsumpcyjnej nietrzeźwych lub awanturujących się klientów. Potem zamknęła się cukrownia.
Mimo to, Bar Zacisze nadal trwał, stając się ze swoim kultowym schabowym, śledzikiem, czy kufelkiem piwa za cztery złote, magicznym miejscem na mapie polskich reliktów PRL-u. Poznać go musiał każdy nowy mieszkaniec rozwijającego się miasta, którego witała silna grupa stałych klientów, zamieniających to miejsce w klimatyczny pub z niewymuszonym savoir vivrem.