Najwyższy zysk w historii GPEC-u. Jak i ile powinny zarabiać komunalne spółki

Firma zarobiła w ubiegłym roku ponad 65 milionów złotych brutto. Większość pieniędzy może nie zostać w Gdańsku, bo miasto jest mniejszościowym udziałowcem firmy. Ma w niej tylko 17 procent akcji.
Reszta akcji w GPEC – 83 proc. należy do Stadtwerke Leipzig GmbH. Firma została sprzedana w 2004 roku. – GPEC jest teraz monopolistą i dyktuje wysokie stawki za ogrzewanie – przypomina radny Gdańska z PiS Kazimierz Koralewski. W GPEC tzw. opłata zmienna za usługi przesyłowe wynosi od 8 do ponad 20 złotych za gigajula i jest znacznie wyższa niż w Warszawie (tam wynosi od 6 do 10 zł z gigajula).

DOBRA INWESTYCJA CZY ZŁA

– Gdyby to była spółka komunalna, albo zakład budżetowy jak niegdyś, pieniądze zostałyby w kieszeni gdańszczan. Potem przyszły lata złego gospodarowania, z których konkluzja była taka, że należy GPEC sprzedać. To był zły pomysł, protestowaliśmy. Dziś cieszyć się będą mieszkańcy Lipska, bo to tam trafia większość zysku – dodaje Kazimierz Koralewski.

Z tym nie zgadza się radna PO Aleksandra Dulkiewicz. – GPEC nie jest monopolistą – dodaje. Przypomina, że ceny energii cieplnej zatwierdza URE. Wprawdzie sam GPEC jest dużą firmą, ale w Gdańsku ma niewiele ponad 50 procent udziału w rynku. W ciągu dziesięciu lat firma zainwestowała w modernizacje i rozwój sieci około 600 milionów złotych. Natomiast w ubiegłym roku do kasy miasta wpłynęło osiem i pół miliona złotych dywidendy, wynikającej z udziałów Gdańska w GPEC-u – przypomina Dulkiewicz.

O sprawie dyskutowaliśmy także w programie Ludzie i Pieniądze Radia Gdańsk. Maciej Goniszewski, publicysta ekonomiczny podkreślał, że w przypadku tak specyficznych usług jak dostawa ciepła dla mieszkańców firmy powinny działać w systemie non-profit. W takiej działalności osiąganie zysków odbywa się kosztem mieszkańców.

KONFLIKT INTERESÓW?

Szefem rady nadzorczej GPEC-u jest Paweł Adamowicz – prezydent Gdańska. Takie łączenie obowiązków jest konfliktem interesów – twierdzi profesor Antoni Kamiński, były prezes Transparency International Polska, dziś szef Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Studiów Strategicznych w PAN. – Ta firma może mieć interesy do zarządu miasta, a prezydent jest w sytuacji człowieka, który ma możliwość wpływania na decyzje dotyczące tej firmy – tłumaczy profesor. Co więcej – dodaje profesor Kamiński – praca prezydenta miasta to zarządzanie ogromnym organizmem i nie ma mowy o tym, żeby można było w sposób odpowiedzialny łączyć tego typu obowiązki. Nie można w sposób odpowiedzialny pracować w nadzorze jakiegoś przedsiębiorstwa i być prezydentem miasta, jak i nie można odpowiedzialnie pełnić funkcji prezydenta miasta będąc w nadzorze przedsiębiorstwa – tłumaczy profesor.

MIASTO BRONI OBECNEJ SYTUACJI

Z tą opinią nie zgadza się rzecznik prezydenta Gdańska, Antoni Pawlak. Jak mówi łączenie funkcji prezydenta miasta i szefa rady nadzorczej, spółki która dostarcza gdańszczanom ciepło nie jest konfliktem interesów. Dodaje, że taka sytuacja nie ma wpływu na ceny ogrzewania, bo zatwierdza je Urząd Regulacji Energetyki. Podobnego zdania jest też Aleksandra Dulkiewicz, według której prezydent będąc szefem Rady Nadzorczej w GPEC jednocześnie pilnuje interesu mieszkańców miasta.

ZMIEŃMY ZASADY. DLA WSZYSTKICH

Tymczasem według profesora Kamińskiego prawnie wszystko jest w porządku, ale etycznie już nie. Prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie nie powinni łączyć swoich funkcji z pracą w radach nadzorczych także spółek komunalnych. – Właściwie nagminne jest wykorzystywanie stanowisk w radach nadzorczych, żeby uzupełniać dochody urzędników samorządowych czy pełniących funkcje publiczne. W tej sytuacji konieczne by było przyjecie jakich ogólnych rozwiązań. Jeżeli przyjmiemy, że ci urzędnicy publiczni, samorządowi są zbyt nisko wynagradzani, może trzeba im podnieść płace, ale nie pozwalać im uzupełniać dochodów stanowiskami czy miejscami w radach nadzorczych – dodaje profesor Antoni Kamiński.

Artur Kiełbasiński
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj