Siódmego kwietnia wyruszył z Katowic. Dziewiętnastego dotarł do Gdańska. Dystans ponad pół tysiąca kilometrów pokonał… piechotą. Zrobił to dla swojego synka Iana cierpiącego na autyzm. Pan Piotr Wróbel po trzynastu dniach samotnej wędrówki finiszował w środę w Brzeźnie. – Ten ostatni dzień to naprawdę wielka adrenalina. Zastanawiałem się jak to będzie, jak dotrę do morza. Przyznam, że emocje są, póki co, umiarkowane – mówił Radiu Gdańsk pan Piotr.
POMÓC SYNKOWI
Relację z wędrówki pana Piotra można było śledzić na profilu facebookowym „515 km dla Iana”, a cała akcja miała zachęcać innych do przekazywania jednego procenta na rehabilitację pięcioletniego chłopca. I to przyniosło już pierwsze efekty. Oprócz darowizn, jakie zaczęły wpływać na leczenie, pojawiła się propozycja od specjalistycznego przedszkola. Odezwali się też inni rodzice autystycznych dzieci i strażacy, którzy zaoferowali pomoc… w nauce pływania.
„TAKI SPACEREK”
Na pytanie, czy czuje się jak bohater dla swojego synka, pan Piotr odpowiedział, że na razie jeszcze nie. – Ja tylko sobie poszedłem na taki spacerek… – mówił, ale zaraz potem dodawał, że wędrówka wiele go kosztowała, że miał trudne momenty, że organizm odmawiał czasem posłuszeństwa, a ludzie, którzy go mijali pukali się w czoło.
– Jednak ostatnie trzy dni to była czysta przyjemność – podkreślał. – To dopiero początek misji – zastanawiam się co teraz zrobić. Może z żoną zajmiemy się działalnością fundacyjną? Najpierw jednak muszę wrócić do domu, odpocząć kilka dni i przemyśleć to co się wydarzyło… – mówi w rozmowie z Radiem Gdańsk.
Więcej o akcji i pieszej wędrówce Katowice – Gdańsk >>> TUTAJ.
Aleksandra Nietopiel/mar