Uratował 3,5-miesięczną Oliwię w Ustce. „Myślę o tym dzieciątku. Widzę jak tonie. Teraz najważniejsze, żeby przeżyło” [WYWIAD]

Bardzo skromny i nigdy nie nazwałby siebie bohaterem, ale gdy zobaczył wózek wpadający do kanału portowego, to pierwszy ruszył na ratunek. Dariusz Przybysz, to 55-letni słupszczanin, który w sobotę uratował 3,5-miesięczną Oliwię. Wózek z niemowlęciem stoczył się z falochronu do morza.

Sobotnie popołudnie. Pan Dariusz oprowadzał znajomych z Łodzi po Ustce. Doszedł do falochronu, gdy nagle usłyszał przeraźliwy krzyk. Mężczyzna z łzami w oczach opowiadał reporterowi Radia Gdańsk o tych dramatycznych wydarzeniach.

Paweł Drożdż, Radio Gdańsk: Panie Darku, co pan pamięta z tamtego dramatycznego popołudnia?

Dariusz Przybysz: Wybrałem się ze znajomymi do Ustki, bo chciałem im zrobić wycieczkę. Pokazać jakieś atrakcje. Wyszło jak wyszło, że znaleźliśmy się na molo. Szedłem nieco przed grupą znajomych z koleżanką, gdy nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk. Chyba „ratunku”, „wózek”. Do końca nie wiem, kto to krzyczał, bo myślałem w pierwszej chwili, że to moja żona. Obróciłem się, ale po prostu byłem za daleko i wózek się stoczył. Spadł na niższy podest, ten betonowy i wpadł do wody. Wskoczyłem, wyciągnąłem, myślę, że bardzo szybko tę dziewczynkę, która tonęła główką do dołu. Miałem problem z wyjściem z wody, bo tam nie ma się czego złapać. Podjął mnie jakiś skuter i po chwili pojawił się ratownik.

Wtedy rozpoczęła się reanimacja dziecka?

Ratownik podjął reanimację. Nawet się ucieszyłem, bo dziewczynka otworzyła oczy, zaczęła oddychać i była radość ogromna. Niestety, ale po chwili straciła przytomność. No niestety, to taka połowiczna radość. Bardzo, bardzo się modlę, aby ta dziewczynka przeżyła.

A widział pan co robili w tym czasie rodzice?

To działo się zbyt szybko. Nie zwróciłem uwagi.

Panie Darku, czuje się pan bohaterem?

Nieee, naprawdę nie. Jest miło, fajnie się czuję, bo każdy mnie tutaj klepie, gratuluje, ale jak powtarzam – będę naprawdę szczęśliwy, jak dostanę najważniejszą wiadomość, że z dzieckiem jest już dobrze.

Ma pan kontakt z rodzicami tego dziecka? Udało wam się zamienić chociaż kilka słów?

Nie, ja poszedłem stamtąd. Nie chce im nawet zawracać głowy, bo wiem, że wszyscy zaczęli ich już tam oskarżać. Nie wiem dlaczego. Tak zwana polska pomoc. Nie wiemy co się działo. Wydaje mi się, że wiało, wózek, może podniesiony daszek, powiało i pociągnęło. Jest skos. I stało się. Nikt nie zdążył tego wózka złapać.

Minęło kilkadziesiąt godzin od tego zdarzenia. Często pan o tym myśli, wraca do tego w swojej głowie?

Tak, tak. Myślę o tym dzieciątku. Widzę jak tonie. Ciężko mi się o tym mówi (łzy w oczach).

A w którym momencie pan wiedział, że chodzi o dziecko?

Ja nie wiedziałem. Teraz tak sobie myślę, że to mógł być nawet pusty wózek. No dobra, ale wskoczyłem, nic by się nie stało, gdyby było inaczej. Poza tym, że trochę kiepsko pływam. Zadziałałem bardzo spontanicznie, odruchowo, nie wiem. Nie zrobiłem nic wielkiego, naprawdę.

Panie Darku od słuchaczy Radia Gdańsk i wszystkich tych, którzy żyli tą historią gratuluję postawy.

Tak jak brzmi formuła naszej firmy: chętnie pomogę.

Posłuchaj rozmowy:

Paweł Drożdż/hb

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj