Mieszkanka Słupska zadebiutowała i ukończyła Spartathlon. To jeden z najtrudniejszych biegów ultramaratońskich na świecie.
Zawodnicy do pokonania mają dystans 246 kilometrów z Aten do Sparty w Grecji. Czas na ukończenie trasy to 36 godzin. Małgorzata Pazda-Pozorska ze Słupska na mecie zameldowała się po 33 godzinach. W rozmowie z reporterem Radia Gdańsk opowiadała o przebiegu trasy, swoich chwilach słabości i o tym, dlaczego w połowie trasy założyła o dwa numery za duże buty.
Paweł Drożdż, Radio Gdańsk: Gosiu, tak na początku, po dżentelmeńsku wypada zapytać, jak się teraz czujesz?
Małgorzata Pazda-Pozorska: Dziękuję. Czuję się już bardzo dobrze. Cały dzień spędzony w pracy na nogach, nie było ani chwili, aby usiąść, więc wracam normalnie do życia.
PD: Ukończyłaś jeden z najtrudniejszych na świecie biegów ultramaratońskich. Jakie to uczucie mieć w głowie i nogach, te 33 godziny, które spędziłaś na trasie?
MPP: Chyba mi się to jeszcze w głowie nie mieści co zrobiłam, bo było bardzo ciężko i nie mogę sobie tego uświadomić, że to było aż 246 kilometrów. Po prostu w głowie mi się to nie mieści, bo chyba takiego dystansu bym nawet na rowerze nie pokonała.
PD: To skąd pomysł na tego typu wysiłek? Na tak poważny sprawdzian swojego organizmu?
MPP: To było jedno z moich marzeń. Przeczytałam kiedyś o tym w gazecie, że jest taki Spartahlon – bieg, który jest najcięższym ultramaratonem na świecie. Pomyślałam sobie, dlaczego nie ja? Dlaczego miałabym tego nie przebiec. No i tak się stało.
PD: O trudnościach tego biegu można pewnie mówić godzinami. Co dla ciebie było najtrudniejsze do pokonania?
MPP: Przede wszystkim kwalifikacje, żeby tam się dostać. Po drugie, sam bieg oczywiście. Na szczęście wielkiego upału nie było, ale było natomiast straszne zimno w nocy w górach. To mnie strasznie przeszywało. Nie myślała, że będzie aż taki problem z tym. Byłam bardzo grubo ubrana w koszulkę, termę, kurtkę i polar, ale nie takiego do biegania, tylko zwykły gruby polar. Do tego rękawiczki i czapka. Z tym wszystkim biegłam. Para z buzi leciała. Było bardzo ciężko. Miejscami musiałam na czworaka, bo nóg nie mogłam zadzierać na tych skałkach. Zwłaszcza, jak było podejście pod górę. Z górki, jak myślałam, że wreszcie będzie łatwiej, to okazywało się znowu bardzo ciężko. Było bardzo ślisko i niebezpiecznie. Trzeba było bardzo dużo uwagi poświęcić, aby się gdzieś nie połamać w tych górach.
PD: Miałaś przygodę z butami…
MPP: Bardzo mocno mi spuchły nogi. Nie wiem, czy od tego gorąca. Nie wiem, czy od amortyzacji, bo na początku trasy było ciągłe ubijanie betonu. Wiedziałam, że muszę zmienić buty, bo zaraz zaczną się takie obtarcia i tracenie paznokci, że zaraz będzie problem z kontynuacją biegu. Zmieniłem na swoje ulubione buciki, ale ubierałam je i nie mogłam ich wcisnąć na nogi. Wreszcie włożyłam i znowu to samo, nogi mnie bardzo bolały. Podbiegłam do swojego suportu i mówię, że muszę wyciąć sobie palce w butach nożyczkami. Ale patrzę na buty koleżanki, które były dużo większe i pytam: „Aśka, jaki ty masz rozmiar”. Ona mówi, że ma 2 numery większe buty. To mówię, „ściągaj je” i tak założyłam większe buty, ale przynajmniej miałam luz w palcach. Stopa zaczęła mieć luz i zrobiło się lepiej.
PD: Udało ci się zasnąć na trasie?
MPP: Nie mogłam zasnąć, nie mogłam serca uspokoić. Złapałam na trasie drobny uraz, bo łydka mi strzeliła i zdecydowałam się na masaż. I w trakcie musiałam usnąć, bo jak wstałam, to czułam się jakbym przespała pół nocy. Nabrałem nowej troszeczkę siły, nie na długo, ale to mi bardzo pomogło.
PD: Na mecie było całowanie stóp króla Leonidasa?
MPP: Był cały rytuał tej historii. Cudowne wsparcie polskiej szkoły w Grecji, która kibicowała. To było tak wzruszające, że w tym momencie cały ból, który był, bo w ostatnich kilometrach każdy krok był przeszywający, to dzięki tej euforii nic nie czułam. Meta upragniona. I całowanie tej stopy.
PD: Dziękuję za rozmowę.
MPP: Dziękuję.
Paweł Drożdż/mmt