To koniec normalnego życia, a także spadek wartości mieszkań – mówią mieszkańcy terenów, przez które przebiegać mają linie wysokiego napięcia. Za ich oknami wyrosły ogromne słupy energetyczne. – Kto chciałby tu mieszkać? – pytają.
W Gdańsku Oruni w rejonie ul. Starogardzkiej powstają właśnie wysokie słupy energetyczne oraz budynek Głównego Punktu Zasilania Maćkowy. Tym inwestycjom od wielu lat sprzeciwiają się mieszkańcy.
Konflikt wokół budowy wysokich słupów energetycznych sięga jeszcze 2013 roku. Już wtedy mieszkańcy napisali list otwarty do władz miasta oraz firmy Energa realizującej projekt. Pisali w nim.: „Rozumiemy potrzebę rozwoju infrastrukturalnego południowej części miasta (…). Jednak protestujemy przeciwko budowie napowietrznej linii elektroenergetycznej 110 kV relacji GPZ Gdańsk Błonia – GPZ Maćki – GPZ Pruszcz Gdański w miescie Gdańsku”.
Pod listem podpisali się mieszkańcy Oruni, Lipiec, a także południowych dzielnic miasta.
40-METROWE SŁUPY
Problem polega na tym, że wysokie słupy powstają ok. 30 metrów od bloków mieszkalnych. – Wszystko zaczęło się półtora miesiąca temu. Najpierw przyjechały koparki, a następnego dnia wyrosły takie ogromne maszty. Podejrzewam, że mają ze 40 metrów, bo są wyższe od naszego bloku. Kiedy się wprowadzaliśmy wiedzieliśmy, że ma tu powstać linia energetyczna, ale nikt nawet nie pomyślał, że taka – mówi jeden z mieszkańców osiedla Południowego. Jak dodaje, deweloper informował o budowie… małej stacji zasilania przy parkingu.
BOIMY SIĘ O NASZE DZIECI
Cała linia przebiegać ma przez tereny m.in. Olszynki, Oruni, Lipiec oraz południowych dzielnic miasta. Chodzi o powstałe w rejonie ulicy Starogardzkiej osiedla: Kazimierz, Trzy Kolory i Południowe. To właśnie tu na przestrzeni ostatnich trzech tygodni wyrosły 40-metrowe słupy, prosto pod oknami mieszkańców.
– Mamy małe dziecko, synek ma półtora roku, w naszej klatce jest kilkanaście rodzin z małymi dziećmi w wieku do 2 lat. Nie tylko my się boimy, boją się również nasi sąsiedzi. Istnieją badania, które mówią, że tak silne pole elektromagnetyczne może powodować nowotwory. Boję się o swoje dziecko – mówi pani Blanka.
Poza zdrowiem mieszkańcy martwią się o spadek wartości mieszkań. Twierdzą, że po wybudowaniu całej linii ich mieszkania mogą stracić na wartości nawet 30 procent.
MIESZKAŃCY WIDZĄ ROZWIĄZANIE
– Linia będzie przebiegać 30 metrów od naszego okna. Nie jestem przekonany, że te wszystkie badania mówiące o tym, że to nie ma żadnego wpływu na zdrowie, są rzetelne. Nie negujemy tego, że ta linia jest potrzeba, ale przecież można wkopać ją w ziemię – mówi mieszkaniec osiedla Trzy Kolory przy ulicy Starogardzkiej.
W sprawę zaangażowała się radna Oruni, która również popiera protesty mieszkańców. – Te inwestycje niosą za sobą wielopokoleniowe konsekwencje. Takie poważne inwestycje powinno się konsultować z mieszkańcami. Ta linia jest potrzebna i powinna być realizowana, ale przecież można ją poprowadzić w ziemi. W tej sprawie wysyłaliśmy już wszystkie możliwe pisma – tłumaczy radna Agnieszka Bartków.
„ROBIMY TO, CZEGO OCZEKUJĄ MIESZKAŃCY”
Mieszkańcy dziwią się, że sam operator decyduje się na takie rozwiązanie. Podejrzewają, że realizacja i utrzymanie linii nadziemnej jest droższe. Firma Energa widzi to jednak inaczej.
– W tamtych okolicach budujemy główny punkt zasilania, tzw. GPZ Maćkowy. Chcemy dostarczać naszym użytkownikom energię o takich parametrach, jakich oczekują. Niestety, takie linie wkomponowane są w nasz pejzaż. Stawiamy słupy w bezpiecznej odległości od budynków mieszkalnych, one nie zagrażają ich życiu. Robimy to, czego oczekują od nas mieszkańcy, a oczekują dostaw energii o określonych parametrach – tłumaczy Lidia Serbin-Zuba.
Na propozycje wkopania linii w ziemię odpowiada: – Prawdopodobnie istnieje taka możliwość, ale nie jest ona tańszym rozwiązaniem. Zastanawiam się, kiedy mieszkańcy poczuli się zagrożeni – dodaje.
Podobne słupy mają również powstać w dzielnicy Orunia- Św. Wojciecha – Lipce. Jeden z mieszkańców terenów, przez które przebiegać ma linia, również sądzi się z operatorem, jak twierdzi od 17 lat. Prowadzi gospodarstwo agroturystyczne i nie zgadza się na przebieg linii nad stadniną koni, którą prowadzi, ani ośrodkiem, w którym codziennie ćwiczą dzieci. – Jeśli ta linia powstanie, to będzie koniec mojego interesu, a na to nie pozwolę – zapowiada.
Jacek Klejment