W trudnych warunkach przeszli kilometry, bo chcą zmian, chcą być inni. Droga krzyżowa na Hel

W milczeniu, skupieniu i w modlitwie. Do przejścia 49 km. W tegorocznym wędrowaniu w ekstremalnej drodze krzyżowej Po Piaskuz Jastrzębiej Góry na Hel wzięło udział ok. 700 wiernych.

Początek był o godzinie 20:00 w kościele św. I. Loyoli w Jastrzębiej Górze. Po kazaniu ok. 21 wszyscy ruszyli na trasę w ciemną noc. Nikt się nie wyrywa, wszyscy idą równo, spokojnie, ale od razu formuje się tzw. czoło. W tym składzie do Helu dotrą jako pierwsi, tuż o świcie. Każdy idzie swoim tempem i to jest najlepsze. Jesteśmy sami, ale wspólnota nie pozwoli ci za bardzo zostać w tyle. Idziemy w grupie, nie rozmawiamy.

CIEMNO, ALE BEZPIECZNIE

Pierwszy postój jest po kilku kilometrach. Każdy ma książeczkę z rozważaniami. Część słucha w aplikacji. uszach mają słuchawki. W kościele czeka herbata, ale ostatni niestety się nie załapują. Trzeba wyjąć wodę z plecaka, na szczęście zapasy są na plecach. Mijają Rozewie, Chłapowo, kierują się na pusty i ciemny o tej porze roku Półwysep Helski. Zaczynają zakładać rękawiczki, inni wyciągają kijki. Ktoś pije herbatę z termosu na plaży. Ktoś zmienia niewygodne buty na zwykłe tenisówki, bo już obtarły na piasku. Nikt nie rozmawia. Idzie kilkaset osób. Suną bezszelestnie. Szumi morze. I tylko je słychać. Przesuwają się tylko światła czołówek. Migają odblaski. Trzeszczy piasek. Jest ciemno, ale bezpiecznie. Tak ma być.

Jest inaczej niż w ubiegłym roku. Bo zawsze jest inaczej mówią weterani. Ci, którzy szli po raz pierwszy mówią krótko: bardzo ciężko. Choć na pewno bardzo sprzyjała pogoda. Nie było ani deszczu, ani wiatru. Ani mrozu. – Takie okno pogodowespecjalnie na tę noc załatwione przez organizatora Kubę Terakowskiego – śmieją się inni. Ludzie są w różnym wieku, jednak przeważają młodzi. Ale są też seniorzy. Pani Magda, Bogdan, Anka, Kazimierz. Dobrze wyposażeni, nie narzekają. Każdy ma przywieszony krzyż do plecaka. Zwykły, wystrugany złączony kawałkiem sznurka. Ten symbol zostawią potem na końcu drogi przy kościele w Helu.

KAŻDY NIESIE SWOJE PROBLEMY

W tym roku trasa wiodła przez plaże Władysławowa, Chłapowa, Chałup, przez Kuźnicę, Jastarnię, Juratę.
Ostatnia modlitwa i stacja drogi krzyżowej odprawione zostały w kościele Bożego Ciała w Helu. – Pierwsze 15 km pokonaliśmy w zupełnej ciszy. Każdy niósł swoje problemy, intencje. Nie mieliśmy ochoty rozbić z tego turystycznego wyjścia ze znajomymi. Przyjechaliśmy tu pociągiem z Warszawy, ale potem podczas 50 km odcinka każdy był już sam. Aż do rana – mówią uczestnicy.

Ale było warto. To jedyne takie miejsce w Polsce.

– Najpierw wszyscy spotkaliśmy się na wieczornej mszy świętej w kościele. Potem wyposażeni w mapki i aplikacje z rozważaniami wszystkich stacji drogi krzyżowej wyruszyliśmy na trasę – opowiada Justyna z Wejherowa. – Miałam do wyboru pójść na drogę z Matemblewa do Kalwarii, ale wybrałam jednak wędrówkę wzdłuż morza. I nie żałuję – dodaje.

TEGOROCZNE ROZWAŻANIA

W tym roku rozważania poświęcone były relacjom z innymi. Jak powinniśmy się otwierać na bliskich, którzy żyją z nami, a czasem obok nas. O tym, jak powinniśmy słuchać tego co mówi do nas najbliższy, kochany człowiek, bo czasem jesteśmy na to głusi. – Kiedy zupełnie sam w ciszy, na brzegu morza czytałem te rozważania przy każdej stacji, doszło do mnie ile jeszcze muszę zrobić i jakie błędy popełniam. Przyszedłem, by przejść te kilometry, bo chcę zmiany. Chcę być inny niż przed przejściem tych 50 km. Wiem, że wydarzyło się wiele tej nocy. Wiedzą to także ci, którzy szli za mną po plaży i przede mną. Nie widziałem ich twarzy. Wszyscy mieli założone małe latareczki, czołówki. Światło z tych latareczek zostawiało na piasku jasne kręgi. To wyglądało jak aureola na piasku. I dla mnie te kręgi miały głębokie symboliczne znaczenie – opowiada Ania, dziennikarka.

Wiem, że tej nocy nic nie było przypadkowe. Zastanawiałam się na stacji benzynowej we Władysławowie jak dostać się do Jastrzębiej, bo nie miałam transportu. Spytałam kierowcę, który obok mnie sprawdzał ciśnienie w oponach swojego samochodu. Powiedział mi, że zawiezie mnie do Jastrzębiej, bo właśnie tam jedzie. Tych znaków po drodze miałam mnóstwo. Wiem, że dwa razy miałam poważny kryzys. Chciałam zejść i wrócić do domu. Ale ktoś mi pomagał iść. Czułam to. Stopy obolałe, ale tak właśnie miało być. To droga krzyżowa. Przez najbliższy tydzień plastry na palcach nie znikną. Takie symbole na Wielki Tydzień. Nie żałuję, że taką drogę wybrałam w tym roku. Potrzebowałam tych nocnych rozważań. Wierzę, że zobaczyłam po drodze ważne rzeczy. I na nowo spotkałam siebie – mówi.

Z uczestnikami drogi po dojściu do ostatniej stacji w Helu rozmawiała Anna Rębas:

Anna Rębas/jK

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj