Ość w gardle, a 8-latka odsyłana. Lekarze z Gdyni nie chcieli pomóc dziewczynce? Szpital odpowiada

Rodzice zabrali dziewczynkę do Szpitala Morskiego w Gdyni Redłowie. Stamtąd została skierowana na oddział laryngologii do szpitala świętego Wincentego a Paulo. – W Redłowie na izbie przyjęć od razu podeszli do nas lekarz i pielęgniarka. Gaba bardzo panikowała, trochę leciała jej krew. Pan doktor próbował zajrzeć jej do gardła, ale powiedział, że ości nie widzi. Skierował nas na laryngologię do szpitala miejskiego. Powiedział nam, jak tam dokładnie trafić, żeby nie tracić czasu. Tak też zrobiliśmy – opowiada mama Gabrysi.

BEZ DOKUMENTÓW NIC NIE MOŻNA ZROBIĆ?

Na miejscu pielęgniarka pokierowała je do dyżurki, gdzie były dwie lekarki. – Jedna z nich od razu zabrała nas do pokoju zabiegowego i rozpoczęła procedurę. Zaraz weszła druga pielęgniarka i zapytała, czy mamy dokumenty i czy dziecko jest zarejestrowane. Powiedziałam, że nie, a za nami biegnie jej tata i jeżeli trzeba, to on dokumenty doniesie. Pani powiedziała, że bez dokumentów „oni jej nie tkną”. Zapytałam, co jeśli dziecko zacznie się dławić w windzie? Lekarka odpowiedziała, że jakoś tu dojechałyśmy, więc to nie jest stan zagrożenia życia – relacjonuje mama ośmiolatki.

PROCEDURY

– Każdy pacjent, który trafia do szpitala, przechodzi przez szpitalny oddział ratunkowy. To jest podstawowa wiadomość dla każdego pacjenta, który trafia do naszego szpitala. Mówimy tu o szpitalu św. Wincenta a Paulo, bo na przykład w szpitalu w Redłowie, takim głównym miejscem jest izba przyjęć – wyjaśnia rzecznik Szpitali Pomorskich Małgorzata Pisarewicz.

„DOSZŁO DO NIEPOROZUMIENIA”

Kierownik oddziału laryngologii w Szpitalu św. Wincenta a Paulo, Sławomir Piotrowski, przyznaje, że doszło do nieporozumienia. – Część z lekarzy pracuje jeszcze na starych zasadach. Przez lata rzeczywiście tak było, że w szpitalu w Gdyni był pododdział pogotowia ratunkowego. Było dwóch lekarzy dyżurnych. I wtedy rzeczywiście kierowano chorych od razu na oddział. Być może lekarz nie miał świeżych informacji o tym, jak to w tej chwili funkcjonuje – zastanawia się dr Piotrowski. Zapewnia jednak, że gdyby sytuacja była dramatyczna, nikt nie czekałby na dokumenty. – Na pewno gdyby było bezpośrednie zagrożenie życia, nikt by nie pytał o dokumenty, tylko podjęto by akcję zabezpieczenia możliwości oddychania i krążenia. Tu takiej bezpośredniej sytuacji nie było – wyjaśnia lekarz.

SKARGA

Ośmiolatka miała w gardle 3-centymetrową ość. Mama dziewczynki złożyła skargę na zachowanie lekarki. Ość w gardle bywa niebezpieczna. Jeśli zatrzyma się w gardle, trzeba koniecznie szukać pomocy w służbie zdrowia. – Konsekwencje są poważne. Może to prowadzić do zapalenia krtani, gardła czy przełyku. Wtedy mogą powstać poważne powikłania. To musi trwać kilka dni lub tygodni. Pojawia się wtedy ból, gorączka, niemożność połykania czy trudność w oddychaniu. Taki pacjent wymaga już przyjęcia do oddziału laryngologicznego, bo to nie tylko kwestia ciała obcego, ale też leczenia dużymi dawkami antybiotyku – ostrzega dr Piotrowski.

STARE METODY

Zalegającej ości nie wolno niczym „przepychać”. Do tej pory pokutuje pomysł połknięcia chleba. – To są stare metody, które mogą tylko pogorszyć sytuację. Ość może się wbić gdzieś głęboko. Wprowadzanie wtedy czegokolwiek do gardła utrudnia lekarzom odnalezienie jej. Rozumiem, że kiedyś był mniejszy dostęp do służby zdrowia i próbowano się ratować różnymi sposobami. Teraz są inne zasady – dodaje dr Piotrowski.

POSŁUCHAJ MATERIAŁU MAGDALENY MANASTERSKIEJ:

Magdalena Manasterska/pOr
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj