Członek Szarych Szeregów, żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego i gdynianin. Do dziś pamięta stanie na barykadzie, strach i poświęcenie. Pamięta, jak szedł pożegnać się z mamą, bo wiedział, że może już nie mieć okazji zobaczyć jej ponownie. Jerzy Grzywacz przetrwał i dziś to wspomina.
”To była jedyna realna możliwość po tych pięciu latach terroru. Myśmy Niemców nienawidzili. To była nienawiść z głębi serca. Nienawidziłem ich za ten terror, za niszczenie ludzi, za mordowanie i poniżanie. To wszystko było tak realne, tak odczuwalne, że ta nienawiść była całkowicie naturalna, tak myślę”.
63 DNI PIEKŁA
”Za jednego zabitego Niemca, 100 Polaków”. Powstanie Warszawskie było jedną z najkrwawszych batalii II wojny światowej. Armia Krajowa desperacko walczyła z okupantem przez 63 dni. W konsekwencji miasto zostało zrównane z ziemią, a śmierć według szacunków mogło ponieść nawet 200 tys. ludzi. Łapanki i morderstwa były codziennością. Ci, którym udało się przetrwać, postawili wszystko na jedną kartę. Gotowi oddać życie za kolejną ulicę i odrobinę wolności, powiedzieli – dość!
Ten moment doskonale pamięta Jerzy Grzywacz, pseudonim ”Tapir”. Urodzony w 1929 roku w Grudziądzu, ale jak sam o sobie mówi, jest gdynianinem. Jego ojciec w 1932 roku przeniesiony został do Gdyni, gdzie pracował w Izbie Przemysłowo Handlowej. To właśnie tu ”Tapir” spędził swoje młodzieńcze życie, które wkrótce miało się całkowicie zmienić.
– Moja mama świetnie mówiła po niemiecku, gorzej było ze mną i młodszym bratem. W Gdyni był zakaz mówienia po polsku. Co jakiś czas organizowano komisje w celu sprawdzenia, czy da się nas zgermanizować. Podczas jednej z takich komisji wraz z bratem daliśmy do zrozumienia, że z nami im się nie uda. Stąd wraz z mamą pod koniec 1940 roku dostaliśmy nakaz wysiedlenia do Warszawy.
PO ULICY CHODZIŁO SIĘ SZYBKO
– W stolicy zamieszkaliśmy na Nowym Świecie, gdzie przebywaliśmy aż do powstania. Zachwycało nas to, że w Warszawie wszędzie można było mówić po polsku. Jednak po krótkim czasie zorientowaliśmy się, jak ciężko tu żyć. Zarabiało się mało, a podstawowych produktów nie było. Przez długi czas jedliśmy tylko chleb smarowany marmoladą z buraków. Po drugie z powodu nieustającego strachu. Czuło się ciągły lęk przed terrorem Niemców. Przed wyjściem do szkoły mama kreśliła nam znak krzyża na czole z nadzieją, że wrócimy do domu. Unikało się przebywania na ulicy ze względu na łapanki i patrole. Chodziło się szybko i tylko wtedy, kiedy była potrzeba. Potem człowiek się przyzwyczaił, ten lęk był opanowany. Zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Byliśmy bardzo ostrożni, oczy mieliśmy dookoła głowy. Na każdy dźwięk reagowaliśmy ucieczką w bramy.
CZARNE SZPILKI
– W 1942 roku w szkole zauważyłem u starszych kolegów czarne szpilki, wpięte do klap marynarek. To byli chłopcy z Szarych Szeregów, do których niedługo później wstąpiłem. Musiałem nauczyć się wszystkich technik konspiracyjnych. Nasza grupa odpowiedzialna była za „mały sabotaż”, czyli zrywanie niemieckich flag, roznoszenie ulotek, wybijanie szyb w niemieckich sklepach i pisanie na murach. Dostawaliśmy też poważniejsze zadania jak śledzenie oficerów. Rodzice nie wiedzieli, że jestem w Szarych Szeregach, aż do momentu wybuchu powstania.
Młody Jerzy Grzywacz wraz z rodziną na miesiąc przed wybuchem powstania. Po lewej, 15-letni „Tapir” na barykadzie w przerwie między nalotami. Fot. materiały archiwalne
GODZINA ”W”
– 1 sierpnia ok. godziny 17.00 strzelanina, która wybuchła na Nowym Świecie, była dla mnie zaskoczeniem. Okazało się, że nie dotarł do nas rozkaz o rozpoczęciu powstania. Byłem wtedy w domu z bratem i mamą. Zdradziłem jej wówczas, że należę do Szarych Szeregów i będę brał udział w powstaniu. Mama się nie zgodziła tłumacząc, że muszę ich bronić pod nieobecność taty. Ojciec przyszedł do domu dopiero trzeciego sierpnia, dał mi swój medalik i puścił do dowództwa Powiśla.
– Na początku byłem gońcem, przenosiłem meldunki. Później brałem udział w akcjach zaopatrywania innych oddziałów w broń i żywność. Braliśmy jeńców niemieckich, którzy nieśli prowiant pod naszą eskortą i szliśmy. Mówię „szliśmy”, ale to nie było takie proste. Chodziliśmy z piwnicy do piwnicy przez przebite otwory w ścianach. Przez barykady i otwarte ulice, na których strzelano. To były bardzo duże i niebezpieczne wyprawy, ale dzięki nim udawało się wykarmić żołnierzy. Nawet przechodzenie piwnicami bywało trudne. Kryli się w nich cywile, którzy pod koniec sierpnia nie byli dla nas tak przychylni jak na początku.
– Zbrodnie Niemieckie były powszechnie znane. To, że mordują nie patrząc na wiek i płeć było straszliwym przeżyciem i obawą dla wielu. Jednak za wywołanie powstania ludzie obarczali nas, nie Niemców. Dlatego pod koniec sierpnia bywały nieprzychylne zdania na nasz temat… Taka jest prawda, ludzie byli wykończeni.
Film. youtube/WolnyCzyn
NAJGORSZE MOMENTY
– Dwa wydarzenia szczególnie zapadły mi w pamięci. Pamiętam, że kolega został poważnie ranny. Kilometr nieśliśmy go na rękach do szpitala. Następnego dnia widziałem ten szpital cały w płomieniach. Zapytałem sanitariuszki, co się stało z rannymi. Powiedziała, że wszyscy zostali w środku… Pamiętam, że jak go zaniosłem, nikt nie chciał się nim zająć. Zrobiłem awanturę lekarzowi. Obiecał mi, że w nocy zostanie operowany i tak go zostawiłem. Następnego dnia, jak zobaczyłem ten palący się budynek, miałem ogromne poczucie winy. To było dla mnie jedno z najboleśniejszych przeżyć.
SZEDŁEM POŻEGNAĆ SIĘ Z MAMĄ
– Innym takim traumatycznym przeżyciem był moment, kiedy stałem już na barykadzie. Uprosiłem komendanta, żebym mógł pożegnać się z rodziną. Byłem głęboko przekonany, że jak Niemcy nas zaatakują, to ja tam zginę. Do domu miałem kilometr drogi. Ponieważ ulice były bombardowane, wszyscy pochowali się w piwnicach. Na ulicach nie było nikogo, ale wiedziałem, że pod ziemią jest mnóstwo ludzi. Ta myśl wywoływała we mnie dziwny niepokój. W pewnym momencie zauważyłem, że za mną w odległości 50 metrów idzie jakaś kobieta. Za każdym razem kiedy się odwracałem, ona stawała. Wprowadziło mnie to w ogromny lek, co ta kobieta ode mnie chce? W pewnym momencie podbiegłem do niej. Ona przestraszona usiadła na schodach kamienicy. Dopiero wtedy zrozumiałem – była obłąkana. Widocznie też miała poczucie lęku i widząc jakiegoś człowieka chciała być przy nim, obok żywego człowieka. Widok tej kobiety mam jeszcze do dziś w pamięci. No i nie zdążyłem już do domu, musiałem wracać na barykadę.
BYŁO WARTO?
– To była jedyna realna możliwość po tych pięciu latach terroru. Myśmy Niemców nienawidzili. To była nienawiść z głębi serca. Nienawidziłem ich za ten terror, za niszczenie ludzi, za mordowanie i poniżanie. To wszystko było tak realne, tak odczuwalne, że ta nienawiść była całkowicie naturalna, tak myślę.
– Ja chcę znaleźć sens tego wszystkiego. To była olbrzymia ofiara, jakiej w historii Polski było zawsze dużo. Za wolność płacimy olbrzymią cenę, ale my tę wolność tak cenimy, szanujemy i potrzebujemy, że właściwie nie wyobrażam sobie, żeby tego powstania nie było. Nasze umiłowanie wolności jest większe niż poczucie śmierci. Odwiedzając szkoły, opowiadając młodzieży o tych wydarzeniach zastanawiam się, co oni by zrobili? Jestem przekonany, że cześć z nich zrobiłaby dokładnie to samo, gdyby taka okoliczność zaszła i dzisiaj.
15 letni wówczas ”Tapir” przetrwał Powstanie Warszawskie, a po wojnie wrócił do Gdyni.
Posłuchaj rozmowy:
rozmawiał Jacek Klejment