W wypadku przy pracy stracił fragment palca. Jego dłoń do dziś nie jest w pełni sprawna. Pan Wojciech nie usłyszał przeprosin od swojego pracodawcy. Oprócz nich domaga się teraz 30 tys. złotych zadośćuczynienia. W poniedziałek, 6 sierpnia ruszył proces w tej sprawie.
Pan Wojciech pracował w zakładzie zajmującym się produkcją kostki brukowej. Zajmował się bandowaniem i segregacją kostki. Dzień przed wypadkiem pracował 12 godzin. Swoją zmianę skończył o 22. – Jeszcze w trakcie pracy pojawił się kierownik i powiedział, że mam przyjść następnego dnia na 6. Wiedziałem, że to wbrew przepisom, bo miałem prawo do co najmniej 11 godzin odpoczynku. Zgodziłem się jednak. Bałem się, że inaczej stracę pracę, a zarobki w tej firmie były niezłe – mówi w rozmowie z naszym reporterem.
WYSTAWAŁY POZA BRET
Kolejnego dnia, po kilku godzinach pracy, doszło do wypadku. – Nadjechała kolejna partia kostek. Zauważyłem, że wystają one poza obrys bretu produkcyjnego, czyli części maszyny, na której ułożona jest partia kostki. Kiedy złapałem za jedną z kostek, przesuwający bret popychacz ruszył i zmiażdżył mi palec – opowiada pan Wojciech pokazując drastyczne zdjęcia z wypadku.
MUSIAŁ DALEJ PRACOWAĆ
Jak zeznał przed sądem mężczyzna, o zdarzeniu natychmiast został powiadomiony jego przełożony. Kiedy pojawił się na miejscu, miał powiedzieć swojemu pracownikowi, by ten kontynuował pracę na innym stanowisku i dopiero po zakończeniu zmiany udał się do szpitala. Pan Wojciech posłuchał szefa, jednak kilkanaście minut później jego rana zaczęła obficie krwawić. – Kierownik pozwolił mi wtedy pójść do przychodni. Dodał, że kiedy lekarz zapyta co mi się stało, mam powiedzieć, że przytrzasnąłem sobie palec drzwiami w domu – opowiada mężczyzna. – Nie pozwolono mi wezwać karetki, więc szedłem do przychodni ponad 40 minut pieszo – mówi pan Wojciech.
GROŹBA ZWOLNIENIA
Z przychodni pan Wojciech trafił na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Była potrzebna operacja – rekonstrukcja palca połączona z przeszczepem skóry. Zabieg się udał. Krótko po nim mężczyzna skontaktował się ze swoim pracodawcą, który miał zaproponować, że za załatwienie sprawy „po cichu” otrzyma dodatkową premię. – Grożono mi, że stracę pracę. Że zwolnią też moją siostrę. Mówili, że zrobią nam z życia piekło – wspomina.
– Trudno było mi się pozbierać po tym wszystkim. Prosiłem firmę o zgłoszenie wypadku. Kazali mi poczekać. Brałem leki, byłem otumaniony i godziłem się na wszystko – dodaje pan Wojciech. Mężczyzna miał zostać zmuszony do podpisania oświadczenia, że nie stracił fragmentu palca lewej ręki w wyniku wypadku przy pracy.
WINA PRACOWNIKA?
W raporcie sporządzonym przez dział BHP przedsiębiorstwa stwierdzono, że przyczyną wypadku były zaniedbania ze strony pracownika. „Nieprawidłowe zaplanowanie zadania, wykonanie czynności bez usunięcia zagrożenia, nieużywanie przez pracownika urządzeń zabezpieczających, zlekceważenie zagrożenia, niedostateczna koncentracja uwagi” – czytamy w piśmie. Podczas poniedziałkowej rozprawy rozpoczynającej proces, obrona podniosła kwestię niewłaściwego zachowania pracownika, który nie zatrzymał taśmy produkcyjnej. Ten wątek pojawia się też w protokole powypadkowym Państwowej Inspekcji Pracy. Czytamy w nim jednak, że zakład nie określał precyzyjnie, w jakich przypadkach taśmę należy zatrzymać. Sąd ma teraz przyjrzeć się instrukcjom stanowiskowym, obowiązującym na liniach produkcyjnych w zakładzie.
„POTRAKTOWALI MNIE JAK ŚMIECIA”
Po wypadku pan Wojciech przebywał najpierw na zwolnieniu lekarskim, a potem na zasiłku rehabilitacyjnym. Kiedy poprosił o dofinansowanie wyjazdu do sanatorium z firmowego funduszu socjalnego, otrzymał odpowiedź odmowną. W tej samej kopercie przyszło pismo informujące o rozwiązaniu jego umowy o pracę. – Moją siostrę też zwolnili – mówi naszemu reporterowi.
– Byłem sumiennym pracownikiem, starałem się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Nie rozumiem, jak można było potraktować mnie jak śmiecia – mówi pan Wojciech. Mężczyzna dodaje, że miał trudności w znalezieniu nowej pracy. Nie mógł znaleźć zatrudnienia w wyuczonym zawodzie kelnera. – Moja lewa dłoń nie jest do końca sprawna. Palec jest cały czas w przykurczu. Nikt nie chciał mnie zatrudnić – opowiadał przed sądem mężczyzna. Ostatecznie znalazł pracę na kolei, gdzie pracuje jako sygnalista. Rozpoczął też studia prawnicze.
Proces pana Wojciecha toczy się przed Sądem Rejonowym Gdańsk-Południe. Mężczyzna domaga się 30 tys. złotych zadośćuczynienia.
Wojciech Stobba/mkul