Łańcuch życia w Sopocie dla 6-letniego Huberta. Dowiedz się, jak można odnaleźć człowieka pod wodą [FILM]

Pięćdziesiąt dorosłych osób trzymających się za ramiona i brodzących w wodzie. To był widok, który mogli zobaczyć plażowicze w Sopocie parę dni temu. W internecie pojawiły się filmy przedstawiające tę sytuację. Część internautów pyta, co właściwie robili ludzie wciągnięci do akcji przez ratowników. Na to pytanie odpowiada prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Sopocie Maciej Dziubich.

Piotr Puchalski: Na plaży można było ostatnio zobaczyć niecodzienny widok. Ludzie dreptali w wodzie trzymając się za ramiona. Co się stało?

Maciej Dziubich: Tak, ostatnio dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu dziecka. Jak zawsze w takiej sytuacji zapytaliśmy, czy było prawdopodobieństwo, że mogło wejść do wody. Inaczej się szuka osoby, jeśli nastąpiło takie prawdopodobieństwo. Tam takie okoliczności zaistniały, więc ratownicy utworzyli tzw. łańcuch życia, prosząc o pomoc ludzi z plaży. W łańcuchu w Sopocie było ok. 50 osób. To bardzo usprawniło akcję poszukiwawczą. Po godzinie przeszukiwania dna, chłopca nie odnaleziono, uznaliśmy, że musiał zaginąć na brzegu. Sprawa została przekazana policji. Znaleziono go dwie godziny od momentu wpłynięcia zgłoszenia w Gdańsku.

Można powiedzieć, że to wina rodziców.

Rodzice nie upilnowali dziecka, dziecko nie trzymało się rodziców, można z przekąsem powiedzieć, że wina jest obopólna, aczkolwiek mały Hubert miał 6 lat, więc on musiał być pod opieką dorosłych.

Czym dokładnie jest łańcuch życia i w jakich sytuacjach się go tworzy?

Łańcuch życia tworzymy w momencie, kiedy poszukujemy kogoś w wodzie. Zamiast wpuszczać do wody kilku czy nawet dziesięciu i więcej ratowników, możemy poprosić ludzi z plaży o pomoc. Zazwyczaj są to dorośli mężczyźni, którzy łapiąc się za ramiona, pod ręce, wchodzą do wody i drepczą z jednego obszaru poszukiwania na drugi i z powrotem.  Większe prawdopodobieństwo tego, że osobę będącą pod wodą znajdzie 50 osób niż trzy czy sześć osób, chociaż ci ostatni są ratownikami.



Taka akcja, jak rozumiem, powinna być koordynowana przez ratowników. Lepiej nie rozpoczynać jej samemu?

Jeżeli było zaginięcie w wodzie i nie ma ratowników, a są ludzie na plaży, to jeżeli ktoś jest w stanie zmobilizować ludzi z plaży, to można spróbować. Zawsze jest potrzebny ktoś, kto to skoordynuje, powie „idziemy”, „stoimy” itd. Oczywiście zawsze trzeba wezwać pomoc, dzwoniąc pod nr 601 100 100 lub 112.

Przypomnijmy podstawowe zasady pilnowania dziecka nad wodą.

Trzeba być zawsze przy dziecku. Jeżeli bawi się na piasku, jesteśmy obok niego, jeżeli bawi się na brzegu i wchodzi po kolanka do wody z wiaderkiem, my wchodzimy w nim. Jeżeli wchodzimy głębiej, rodzic jest zawsze od strony morza, bo jeżeli dziecko się przewróci, czy fala będzie chciała je zabrać, to ono wpadnie nam w ręce. Niestety zdarza się, że rodzice dopiero, kiedy dziecko wywróci się w wodzie wstają z koca i zaczynają biec między parawanami.

Czy w Sopocie w tym roku doszło do jakiś wydarzeń, które powinny stanowić przestrogę dla wszystkich plażowiczów?

Każdy sezon jest inny. Ten jest wyjątkowy, ponieważ tak ciepłych 4 miesięcy dawno nie było. Aczkolwiek nie było silnego wiatru, który spowodowałby zamykanie kąpielisk z powodu fali. Ten ciężar akcji i reagowania na zdarzenia przeniósł się z wody w kierunku plaży, akcji bardziej medycznych niż typowo ratowniczych i właśnie poszukiwań.

 

Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj